Był jedną z najważniejszych postaci polskiego Kościoła. Okrzyknięto go Prymasem Tysiąclecia, a komunistów drażnił do tego stopnia, że więzili go nie podając milionom wiernym miejsca jego izolacji. Cały naród modlił się wówczas za swego prymasa.
Historia jego kapłaństwa zaczęła się dramatycznie. Wyświęcono go po kolegach rocznikowych. Gdy 29 czerwca 1924 roku ci leżeli przed ołtarzem przyjmując święcenia kapłańskie, schorowany Stefan Wyszyński leżał samotnie w szpitalnej izolatce. Lekarz ostatecznie zgodził się na jego święcenia, a Pan Bóg zrobił młodemu diakonowi prezent. Stefan został wyświęcony w swoje urodziny. 23-letni diakon z Zuzeli nad Bugiem był tak słabiutki, że po „Litanii do wszystkich świętych” katedralny kościelny, pan Radomski musiał podnosić go z posadzki ze słowami: „Z takim zdrowiem to raczej trzeba iść na cmentarz, a nie do święceń”. Mówiło się, że „Wyszyńskiego święcą dla jednej Mszy, bo dłużej nie pożyje”. „Od tamtej chwili czuję, że ciągnę nie swoimi siłami, tylko mocami Bożymi, dlatego niczego nie mogę przypisywać sobie, nie mogę zbyt dużo mówić o moim kapłaństwie, o tym, co miało miejsce w moim życiu, bo byłem tylko uległy Bogu” – pisał później – Moc udoskonala się w słabości”.
Życie pokazało, jak bardzo prorocze były to słowa.