środa, 11 listopada, 2015r.

środa, 11 listopada, 2015r.

Brak komentarzy: 0

publikacja 11.11.2015 15:00

Hau, Przyjaciele!

Po ostatnim nabożeństwie w kościele św. Bartłomieja, Paulina i Daria postanowiły się spotkać, wykorzystując wolny dzień. Ciocia Gizela zaprosiła więc całą rodzinkę na świąteczny obiad. My przywieźliśmy rogale św. Marcina, które Pani z Paulinę piekły wczoraj do późnego wieczora i odganiały Kubę oraz Pana, gdyż upojny marcepanowy zapach przyciągał ich do kuchni jak magnes. Na Bernardyńskiej powitał nas potężny Tytus, pies kuzynów. Jest wobec mnie wyjątkowo serdeczny, ale i ja nie przesadzam w częstowaniu się z jego miski. Zaraz po obiedzie ruszyliśmy z dziewczynami w stronę kościoła, minęliśmy go jednak i wnet skręciliśmy w lewo, pod mostem i potem na ulicę Jałowcową prowadzącą prosto do lasu. Z radości zakręciłam się 3 razy w kółko, bo spuszczono nas ze smyczy  i już mogliśmy buszować w liściach. Dziewczyny twierdziły, że lesie panuje przenikliwa wilgoć i chłód, ale Tytus i ja wcale tego nie czuliśmy. Daria prowadziła nas swoimi ulubionymi ścieżkami. Wyszliśmy w lasu na ulicy Lisiej i udaliśmy się na cmentarz. Usiedliśmy przy płocie bez żadnego protestu, a dziewczyny poszły zmieść liście z grobów pradziadków i zapaliły znicze. Do domu wracaliśmy przez ulicę Wojciecha i słuchaliśmy narzekań, że w sumie tak mało się wie o swoich przodkach. O tym, czego się dziewczyny dowiedziały od rodziców nie napiszę ani słowa, bo smacznie spałam przytulona do potężnego Tytusa. Cześć. Astra

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..
Dyskusja zakończona.