Powiedziałem: "potrzeba szaleństwa". Proboszcz z Ars powie o sobie, że nie był w stanie zrozumieć pokusy pychy. Przeżywał rozpacz z powodu poczucia ogromnej dysproporcji, niechęci by tworzyć nierówność, która uspokaja się jedynie w opuszczeniu samego siebie dla Boga.
Ważnym jest abyśmy wychodząc od niektórych naszych doświadczeń, dobrze zrozumieli wszystkie korzenie owego dramatu.
Wielokrotnie chrześcijanie czują się ograniczeni ludzką ograniczonością swoich kapłanów. Powiadają: "nie umie głosić kazań" albo "nie zna problemów ludzi", "nie jest człowiekiem świętym", "jest takim samym grzesznikiem jak wszyscy?", "dlaczego mam się przed nim spowiadać, skoro jest gorszy ode mnie??" i temu podobne.
Zbierzcie razem wszystkie te uwagi odnoszące się do kapłanów, które w waszym doświadczeniu przeżyliście lub usłyszeliście. Zatem, najpoważniejszym ich aspektem jest fakt, że oddają nagą prawdę o szafarzu, jednak to, co jest ważne, to święte działanie Boga, które wypełnia się poprzez owego człowieka.
Ów święty z Ars, wobec siebie i przed Bogiem, osobiście ucieleśnia ten znamienny dramat.
"Kapłana - powiada - zrozumie się jedynie w niebie. Gdybyśmy to pojęli na ziemi, umarlibyśmy, nie ze strachu lecz z miłości?Po Bogu kapłan jest wszystkim. Pozostawcie przez dwadzieścia lat jakąś parafię bez księdza, a zacznie się tam oddawać cześć zwierzętom!"
Lecz z drugiej strony dodaje:
"Jakże przerażające jest być księdzem! Jakże godny opłakiwania jest ksiądz odprawiający Mszę Świętą jak coś powszedniego! Jakże nieszczęśliwy jest kapłan bez życia wewnętrznego!"
Tak naprawdę, nie był to jego problem. Co więcej, gdy odprawiał Mszę Świętą wydawało się, że widzi Boga, tak bardzo było to poruszające.
Jednak żył w niepokoju wynikającym z faktu, że był proboszczem i ponosił odpowiedzialność za całą parafię, a nie czuł się tego godny. Stale, aż do ostatnich chwil swojego życia, miał nadzieję, że zostanie od tej odpowiedzialności uwolniony po to, żeby nie musiał - jak powiadał - "udać się prosto z parafii na sąd Boży".
Będzie bez przerwy, aż do ostatnich dni przed śmiercią, odczuwał ustawiczny lęk, aby nie ulec pokusie rozpaczy.
Trzy razy usiłował, pod osłoną nocy uciekać, aby udać się do biskupa i poprosić o pozwolenie na wycofanie się na odosobnienie "aby opłakiwać swoje grzechy".
Ostatni raz uczynił to dokładnie wtedy, gdy był podziwiany w całej Francji, trzy lata przed swoją śmiercią. Uciekał nocą, podczas gdy parafianie, podejrzewając coś, czuwali by go zatrzymać; najbliżsi współpracownicy otoczyli ze wszystkich stron, prosząc o to, aby odmówić wspólnie poranne modlitwy. Schowali przy tym jego brewiarz do czasu, aż tłum parafian nie zatarasował drogi, z płaczem prosząc by pozostał:
"Księże proboszczu, jeżeli sprawiliśmy jakąś przykrość, prosimy, powiedz, a uczynimy wszystko co zechcesz by sprawić Tobie radość."
Pozwolił zaprowadzić się jak "więzień" (w sensie duchowym) do kościoła, do swojego konfesjonału, mówiąc do siebie "co stałoby się z tak wieloma grzesznikami?"
Następnego dnia, gdy przypomniano mu wydarzenia z ubiegłej nocy, odpowiadał pokornie: "zachowałem się jak dziecko!"
Nie uciekał jednak z powodu trudów, ale dlatego, że nie czuł się godny.
"Nie ubolewam nad tym - powiadał - że będąc księdzem muszę odprawiać Mszę Świętą, lecz nie chciałbym być proboszczem".
Uważał, że nominacja wynikała z faktu, iż biskup pomylił się w ocenie jego zdolności, a on zachował się jak hipokryta chcący ukryć swoją nędzę.
"Jakże jestem nieszczęsny! Wszyscy, nawet Monsignor, został oszukany na mój temat! Muszę pozostać hipokrytą!"