O kolędowaniu opowiada kardiochirurg prof. Marian Zembala, dyrektor Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu.
Wspólne kolędowanie zawsze łączyło całą naszą rodzinę. Do moich dziadków w Albertowie koło Częstochowy na święta zjeżdżali wszyscy. Wieczorem w 25 osób śpiewaliśmy kolędy, a potem 4 kilometry szliśmy do kościoła na Pasterkę. W moim rodzinnym domu w Krzepicach było już mniej osób, ale wspólny śpiew też był konieczny. Dodatkowo ja jeszcze grałem wtedy kolędy na akordeonie. W moim domu w Tarnowskich Górach tradycję wspólnego śpiewania przekazuję dzieciom. Żona jest po szkole muzycznej i śpiewa w chórze Medicus, a każde z dzieci gra na jakimś instrumencie, więc nasze wigilijne śpiewanie jest bardzo radosne. Wspólne śpiewanie jest ważniejsze od prezentów. Dzięki temu mamy silniejszą więź z dziadkami, z rodzicami, z dziećmi... Jakie są moje ulubione kolędy? „Wesołą nowinę”, „Bracia, patrzcie jeno” i „Cicha noc”. Także w szpitalu, tam, gdzie pracuję, śpiewamy kolędy z pacjentami, którzy na święta nie mogą, a czasem nie chcą wrócić do domu. Bo kiedy nie mają rodziny, wolą być tej nocy z innymi chorymi niż sami. Zawsze z naszymi kochanymi ojcami kamilianami, którzy służą w naszym szpitalu, organizujemy wigilię. Pamiętam i takie święta, kiedy 17-letnia dziewczyna wynajęła pokój niedaleko szpitala, aby święta spędzić z chorą babcią. Wspólne śpiewanie kolęd to dla dzieci ciepło rodzinne, poczucie bezpieczeństwa, a dla starszych wspomnienie rodzinnego domu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.