Szturm trwał od wielu godzin, a rozstrzygnięcia nie było. Najlepsze oddziały janczarów krwawiły się pod murem, daremnie próbując dostać się na jego szczyt. Ale sułtan Mehmed II był zdecydowany:
– Teraz albo nigdy.
Nakazał zdobywać miasto do skutku.
To się musiało stać. Turcy od dawna spoglądali łakomie na Konstantynopol. Legendarne bogactwa bizantyjskiej stolicy od tysiąca lat nęciły sąsiadów. Rozłożone nad cieśniną Bosfor miasto kłuło niebo setkami złoconych iglic, kusiło skarbcami i dziełami sztuki. Ale nie tylko o złoto chodziło tureckiemu władcy. Konstantynopol zagradzał mu drogę do Europy. Gdy jakikolwiek okręt chciał opuścić Morze Czarne lub na nie się dostać, musiał przepłynąć pod murami cesarskiego miasta, bo cieśnina Bosfor ma w tym miejscu zaledwie cztery kilometry szerokości. Raz już wojska tureckie przeprawiały się tędy, ale wówczas za każdego żołnierza trzeba było cesarzowi słono zapłacić.
Tego Mehmed II nie mógł znieść. Chciał zgnieść chrześcijaństwo w Europie, tak jak jego poprzednicy zgnietli je w Afryce Północnej i w Azji.
W murach nadzieja
Konstantynopol nie był już tak ludny jak ongiś. Choć zajmował ogromny obszar, do obrony stawiło się tylko 5 tysięcy mieszkańców. Kolejne trzy tysiące to „łacinnicy” – ochotnicy z krajów katolickich. Ci nie byli tu dobrze widziani, bo Bizancjum było państwem prawosławnym. Teraz jednak każdy człowiek był ważny, bo sułtan wiódł armię… 200 tysięcy ludzi! Turcy mieli też działa – broń nową, rzadko dotąd stosowaną. Najcięższą armatę musiało ciągnąć 50 wołów. Strzelała kamiennymi kulami o wadze ponad pół tony, a ładowano ją dwie godziny.
Konstantynopol nie był jednak bezbronny. Strzegły go potężne, najeżone setkami baszt mury, od strony lądu podwójne, a poprzedzała je wysoka skarpa szerokiej fosy.
Cesarz Konstantyn XI mianował dowódcą obrony katolika z Genui Giovanniego Giustinianiego. Ten sławny z odwagi wojak od razu zabrał się za organizowanie obrony. Okazało się, że gdyby wszystkich osiem tysięcy obrońców rozstawić w równych odstępach na murze, każdy z nich będzie musiał bronić pięciometrowego odcinka. Na szczęście Turcy tak wolno przetaczali działa, że zawczasu wiedziano, gdzie nastąpi atak. Można więc było w odpowiednich miejscach zgromadzić potrzebną liczbę obrońców.