Wydawać by się mogło że decyzja pójścia do zakonu to pewien rodzaj zamknięcia , braku wolności i może z pozoru tak to czasem wygląda. Dla mnie jednak od początku była to droga ku większej wolności, a tym samym ku większemu szczęściu i miłości tej bezinteresownej.
Ta moja podróż trwa do dziś i im wyżej się wspinam tym więcej widzę jeszcze gór do zdobycia, tym więcej tez dolin i przełęczy do pokonania, tym więcej jeszcze pracy przede mną. Jednak podróż z Chrystusem nie jest nudna ani nużąca, z Nim pragnie się zdobyć więcej. Każdy człowiek jednak jest inny, każda osoba jest wyjątkowa w oczach Boga i do każdej Bóg przemawia w inny i wyjątkowy sposób.
Ja patrząc na moją drogę to najpierw pragnęłam tylko Jezusa, Jemu służyć w służbie innym, cierpiącym, jako siostra zakonna. Z czasem jednak zaczęłam odkrywać i rozumieć znaczenie Kościoła powszechnego i też misje. Wtedy moje marzenia i chęci pójścia do innych ludzi, daleko, jakby spotkały się z powołaniem zakonnym i odkryłam w sobie powołanie misyjne.
Od samego początku spotkania z siostrami cos się we mnie odezwało i chociaż to Zgromadzenie było w moim pojęciu tak bardzo różne od moich wyobrażeń, to przecież cos w sercu mi mówiło ze to, jakby jakiś przeciwny biegun przyciągał{}Taka bardzo ważna cecha Zgromadzenia i to, co mnie poruszyło od początku, to była otwartość sióstr na ludzi, każdy mógł przyjść i porozmawiać, poczuć się swobodnie, być sobą. Bycie z ludźmi, zainteresowanie ich życiem, sytuacja, wyjście do nich, było i moim pragnieniem.
Drugą rzeczą to była wspólnota. Czułam się traktowana poważnie przez siostry, chociaż były z różnych krajów to jednak żyły razem jako siostry, starając się tworzyć atmosferę zaufania i równości. Doświadczyłam prostoty w życiu, w modlitwie i byciu z innymi. Z czasem odkryłam piękno i bogactwo modlitwy apostolskiej, którą żyjemy, przynoszenie Bogu naszej pracy, sprawy ludzi, z którymi pracujemy, którym służymy. Powoli odkrywałam też bogactwa duchowości Ignacjańskiej, którą staram się żyć.
Zawsze fascynował mnie zapał sióstr do Afryki, ich miłość i oddanie Afryce. Dopiero po pobycie w Afryce zrozumiałam tę postawę bo sama zakochałam się w niej. Podróż do Afryki była podróżą z Chrystusem i Zgromadzeniem. To już tam zaczynałam coraz bardziej rozumieć, co znaczy być misjonarką, siostrą. Wielu misjonarzy (ja tez) boryka się z pokusą chęci dawania tamtejszym ludziom rzeczy materialnych, bo wydaje się ze są oni biedni. To jest łatwe, wygodne i daje widoczne i szybkie efekty.
Nasz założyciel Kardynał Lavigerie od samego początku chciał byśmy zaczynały prace, byśmy inicjowały, podpowiadały, przygotowywały liderów, aby z kolei oni sami wykonywali resztę prac, żeby oni stawali się misjonarzami tam gdzie są. Kardynał mówił o współpracy, o budowaniu Królestwa Bożego razem a nie że my wybudujemy dla nich. To wymaga czasu, wymaga dużo wiary i ufności drugiemu człowiekowi, wymaga cierpliwości i pokory. Owszem, nie jest to najłatwiesza droga, ale jest pewna i dająca owoce, które nie giną. Jezus dał nam przykład misjonarza, nie szukał chwały w szybkim przewrocie politycznym, szybkiej akcji dającej Mu sławę i wielu zwolenników, ale właśnie wybrał drogę służby, cichego wspomożyciela biednych, grzeszników, odrzuconych, innych... Dawał im swój czas, swoją moc, w Jego obecności ci odrzuceni odzyskiwali wiarę w siebie , radość życia, jego sens, uczyli się kochać. Najbardziej ulubione miejsce Jezusa jest zawsze to blisko człowieka.