nasze media Mały Gość 12/2024

Franciszek Kucharczak

dodane 07.09.2006 13:22

Głupia odwaga - Litlle Big Horn, czerwiec 1876

Nie bądź chciwy!
Indianie prawie zawsze przegrywali. Ich męstwo nie wystarczało przeciw zawodowym żołnierzom i znacznie lepszemu uzbrojeniu, zwłaszcza że walczyli w rozproszeniu. Ich wędrowny tryb życia nie pozwalał na długie przebywanie w licznej grupie.
Teraz jednak miarka się przebrała. W 1876 roku jeden z wodzów Dakotów, Szalony Koń, zdołał zebrać razem kilka plemion. We wspólnym obozie znalazło się około 10 tysięcy ludzi.
Rząd Stanów Zjednoczonych na wieść o buncie wysłał przeciw Indianom trzy kolumny wojska, razem około 2500 żołnierzy. Pułk kawalerii Custera był główną siłą uderzeniową jednej z kolumn. Jak zwykle pułkownik rwał się do walki. Wysłano go więc przodem, żeby przygotował zasadzkę. Gdy na czele oddziału mijał żegnających go oficerów, jeden z nich krzyknął: „Nie bądź chciwy! Poczekaj na nas!”.
„Ani myślę!” – krzyknął pułkownik.
Rzeczywiście, ani myślał. Ani on jednak, ani nikt z białych nie wiedział jednak, jak wielu jest Indian. Poganiał swój oddział tak, że po trzech dniach dotarł w pobliże indiańskiego obozowiska. Był tak zadufany w sobie, że wbrew rozkazom wkroczył na używany przez Indian szlak. Wtedy Indianie zauważyli żołnierzy.

Zasłużony koniec
Rozsądny dowódca w tej sytuacji wycofałby się albo przynajmniej poczekał na nadejście reszty wojska. Ale Custer nie chciał się z nikim dzielić sławą zwycięzcy.
Zrobił jeszcze głupszą rzecz: podzielił swoich 620 żołnierzy na cztery grupy. Trzy z nich miały zaatakować z różnych stron. Pierwszy rozkaz do ataku otrzymał major Reno. Około godziny 15.00 rozbrzmiał sygnał trąbki „do szarży”. 175 ludzi majora ruszyło galopem ku obozowi. Indianie byli kompletnie zaskoczeni. Choć wiedzieli o żołnierzach, do głowy im nie przyszło, że ktoś może być aż tak głupi, żeby ich atakować tak szczupłymi siłami. Po chwili z obozu wysypało się mrowie wojowników. Wszyscy aż rwali się do walki. Strzelali, czym kto miał, aż powietrze zrobiło się gęste od pocisków. Major, widząc na co się porwał, nakazał odwrót. Jego żołnierze jakimś cudem zdołali pokonać rzeczkę i dostać się na dogodne do obrony wzgórze, ale połowa z nich poległa. W tym momencie, nie wiedząc, co się dzieje z drugiej strony ruszył pułkownik Custer, na czele 225 kawalerzystów. Indianie jednak już wiedzieli, gdzie jest i przewidzieli jego zamiary. Około 15.45 Custer zorientował się, że jest otoczony. To, co działo się dalej, wiemy ze znalezionych śladów. Z ataku zrobił się odwrót, znaczony trupami ludzi i koni. Indianie zagnali żołnierzy na odsłonięte wzgórze, nazwane później Wzgórzem Ostatniej Pozycji. Kawalerzyści zastrzelili swoje konie, żeby mieć jakąś osłonę i zza niej się ostrzeliwali. Jasne już było, że nie mają żadnych szans. Sypały się na nich strzały z łuków, pociski ze starych karabinów, ale też kule z nowoczesnych winchesterów. Prawie nikt nie próbował się poddawać, zresztą Indianie i tak nie brali jeńców. Komu brakło naboi, ginął, bo Custer przed wyruszeniem kazał żołnierzom zostawić nawet szable – żeby nie przeszkadzały. Sam pułkownik walczył niemal do końca i prawdopodobnie zginął jako jeden z ostatnich. Gdy minęła godzina, było już po wszystkim.

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..