Hau, Przyjaciele!
Gdy rodzice poszli już do kościoła na poranną mszę, dzieci jeszcze spały. Właśnie próbowałem się wepchać Paulinie pod kołdrę, gdy usłyszałem jakiś ruch za oknem. Rzuciłem się na kuchenny parapet z głośnym ujadaniem. Ujrzałem grupę ludzi przed plebanią. Wyciągali z samochodu ogromną koronę żniwną. Szczekałem nadal, bo w końcu nie pamiętam, by coś takiego się zdarzało codziennie, więc Kuba przywlókł się do kuchni i tylko jęknął. "jestem spóźniony". Potarmosił mnie ramach podziękowania po łbie i w zawrotnym tempie umył się, ubrał, a nawet coś zjadł. Dzisiaj dożynki w parafii i już ministranci kręcili się przed plebanią. Zaraz wyskoczyła z pokoju Paulina, wydarła się, że nikt jej nie obudził i podobnie szybko wyszykowała się do kościoła. Gotowa była dokładnie w chwili, gdy inne marianki dzwoniły stanęły przed naszym domem. No pięknie. Kościół, msza, dożynki- wszystko jest bardzo ważne. A co ze mną, stworzeniem Bożym? Na szczęście przyszli rodzice i zabrali mnie na krótki spacer po mokrych dzisiaj łąkach i ścierniskach. Tam na swój sposób podziękowałem Panu Bogu za wszystko, mój ogonek merdał jak nakręcony mechanizm. Z entuzjazmem przegoniłem dwie kuropatwy, ale pilnowałem, by ich nie dogonić, bo przecież nie chciałem zrobić im krzywdy. Wróciliśmy pod dom w chwili, gdy uroczysta procesja szła w kierunku kościoła. Pani kazała mi cicho stanąć, co mnie lekko uraziło. Przecież nie jestem szczeniakiem i dobrze wiem, kiedy należy milczeć. Mam też nadzieję, że po mszy dożynkowej Paulina lub Kuba wyjdą ze mną na drugi spacer, bo jakoś moje dziękczynienie wydaje mi się za małe. Cześć. Tobi