Mól książkowy – znacie jeszcze takie określenie? Nie chodzi o tego owada, który pożera różne rzeczy, na przykład ubrania. Chodzi o człowieka, który pożera książki. Oczywiście w odróżnieniu od owada nie dosłownie – on je czyta. Pochłania jedną za drugą i świata poza nimi nie widzi.
Dziś zjawisko moli książkowych chyba zanika na rzecz moli telefonicznych, tyle że te drugie mole pożerają nie telefony, tylko elektroniczne treści, które tam znajdują lub je tam tworzą. Jest też inna różnica: mól książkowy na ogół nabywa dużo wiedzy, stale dowiaduje się czegoś i zyskuje nowy materiał do myślenia. Co książka to jakiś nowy pakiet informacji, opinii, wzruszeń. Z telefonem też tak bywa, ale nie zawsze. W jakimś sensie to telefon pożera swojego „mola”. Konkretnie pożera jego czas, niekoniecznie pozostawiając mu w głowie coś wartościowego. Rzecz jasna są też bezwartościowe książki, lecz zazwyczaj jednak to, co w nich jest, sprawia, że ich użytkownik zasługuje na miano oczytanego. Nie słyszałem, żeby ktoś był otelefonowany, a gdybym słyszał, to bym nie wiedział, czy to dobrze.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.