publikacja 13.06.2024 09:30
Było piękne lato. Takie polskie – jak lubię. Ani za ciepło, ani za zimno. Pojechałam w Tatry. Po co? Zdobywać szczyty, oczywiście. Każdego wieczora wyznaczałam sobie szlak, który chciałam przejść. Jednego dnia ze schroniska na Hali Gąsienicowej ruszyłam w stronę przełęczy Krzyżne. Stamtąd przez Granaty chciałam zejść z powrotem.
Słońce zapowiadało piękny dzień. Aż tu nagle na bezchmurnym niebie pojawiła się jedna chmurka, po chwili druga, a potem tak pociemniało, że aż strach. Na dodatek z oddali słychać było grzmoty, coraz groźniejsze. Co tu robić? Byłam dokładnie w połowie drogi. Na szczęście zauważyłam jakiś lichy, ledwie trzymający się kupy szałas. Z kilkoma osobami przeczekaliśmy deszcz, grzmoty ucichły i ruszyłam dalej. Warto było. Z przełęczy Krzyżne rozciągnęła się przede mną przepiękna Dolina Pięciu Stawów.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Droga na szczyt