Hau, Przyjaciele!
Życie wróciło do normy. Czyli rodzice do pracy, dzieci do szkoły, a Tobi i ja do drzemek i czekania na powroty. No i do przepychanek przy komputerze, ale tego tematu nie będę dzisiaj rozwijała. Zresztą, nawet specjalnie się nie kłóciliśmy, gdyż po wczorajszej dalekiej wyprawie na Czechowice oboje mamy w planie wylegiwać się. To nasza słodka tajemnica. Bo oczywiście chętnie rano pobiegliśmy za Panem na pola, a nawet wyszliśmy drugi raz z Kubą. Miał na 9.40 do szkoły, coś tłumaczył, że wszyscy późno wrócą, więc mamy wykorzystać drugi spacer. Leżymy sobie na tapczanach, pościel, niestety, schowana i wspominamy wczorajsze słońce oraz sporą ilość psów, które spotkaliśmy. Rodzina ma nam za złe, że ja warczę na suki, a Tobi na samce. Ale nie atakujemy przecież każdego kundla. Obliczamy swoje siły i trudno nas podejrzewać, że zaczepimy wilczura lub dobermana. Na yorka z kolei nie wypada nawet rzucić okiem. Najlepiej zbagatelizować, chociaż te maluchy bywają złośliwe, atakują, wręcz proszą się o nauczkę. Tobi wskoczył kilka razy do wody w pogoni za patykami. Ja jestem rozważniejsza, wolałam iść przy nodze Pana i mieć w ten sposób gwarancję bezpieczeństwa. Rodzina trochę przesadziła w długości trasy, bo obeszliśmy jezioro, a potem szliśmy dalej i kto wie, dokąd byśmy zaszli, gdyby nie chłód, który po godzinie 16.00 jednak dokuczył, szczególnie Paulinie ubranej w cienką kurtkę. Jednak nie narzekam, bo może to był ostatni słoneczny jesienny spacer? Cześć. Astra