Jestem w dość dużym rozstroju psychicznym i na razie nic ni zapowiada zmian na lepsze. Jest beznadziejnie, a ja jestem na tyle fajna, że chyba postaram się to przeczekać, ewentualnie wybuchnę sobie od tak dla samej przyjemności wybuchania. Licealistka
Będę patrzyła wyniośle i majestatycznie jak lawa, która do tej pory buzowała we mnie, przepala wszystko na swej drodze. Być może gdyby nie świadomość, że zbliża się koniec (tfu!) wakacji (blee, tfu, bleeee!) nie przeszkadzało by mi tak to, że w domu jest obrzydliwie brudno, i być może zaraz z tego powodu wybuchnie inny wulkan, być może udawałbym, że wcale nie dostrzegam problemu. Ale nie! Teraz irytuje mnie doprawdy wszystko. To, że nie mam pieca do gliny, aparatu na zęby, farb akrylowych, pokojówki, sprzątaczki, papierów ryżowych do decoupagu, że nie ma osoby, która za mnie chodziłaby do szkoły, uczyła się i po prostu żyła. Durna szkoła, wszystko durne. A co najgorsze z tego wszystkiego najdurniejsza jestem ja. Bo zamiast wziąć się w garść i udawać, że jest wszystko w porządku (A NIE JEST!) cieszyć się każdą chwilą szkolnej udręki. I domowej. Bo naturalnie mogło być gorzej. Mogłabym być chroma, chora, ślepa, mogłabym nie móc chodzić do szkoły.... Czasami marzę o tym by się nigdy nie narodzić, ale nie! Musiałam pchać się na świat. Jestem okropna! I wiem o tym, a to mi wcale nie pomaga.
Więcej listów: