Siostrę Beatę gnało na misję „od zawsze”. Myślała o Chinach. Znalazła się w Kambodży.
Kambodża to państwo Khmerów. Powstało w IV wieku p.n.e. Khmer to znaczy „lud miłujący pokój”. Ale Khmerzy nie zawsze żyli w pokoju. Mimo to stworzyli wspaniałą kulturę. Wznieśli imponujące budowle. W XII wieku Kambodża obejmowała prawie cały Półwysep Indochiński. Obecnie graniczy z Wietnamem i Tajlandią. 20 lat temu dotknęła ją wojna. Ludzie do dziś odczuwają jej skutki.
Nowy rok w kwietniu
Siostra Beata Bienas spędziła w Kambodży trzy lata. Wraca tam w styczniu. – To moja druga ojczyzna – mówi. Przed pierwszym wylotem radość mieszała się z niepokojem. Okazało się, że niepotrzebnie. – Ludzie są tam bardzo serdeczni, gościnni i kochają świętować. A najpiękniej świętują nowy rok. Przygotowują wtedy ołtarz dla anioła. Wierzą, że on zstępuje z błogosławieństwem. Nowy rok w Kambodży, według kalendarza tradycyjnego, przypada w kwietniu. W szkołach obowiązuje kalendarz europejski.
Niestety, nie wszystkich stać na szkołę. Dlatego 75 proc. dorosłych nie potrafi czytać i pisać. A dzieci uczą się tylko po dwie godziny dziennie. Jeżeli chcą dłużej, muszą płacić. Ale rodzice nie mają pieniędzy. Nauka trwa najwyżej cztery lata. Potem trzeba ją przerwać, a dzieci idą do pracy. Rodziny są bardzo liczne. Siostry salezjanki są w Kambodży od 1992 r. Założyły szkołę z internatem. Uczą dziewczęta z najbiedniejszych rodzin. Pierwsza część zajęć to język khmerski, matematyka, geografia i historia. Druga – to nauka szycia. Ostatnio na zakończenie szkoły każda z dziewcząt otrzymała maszynę do szycia.
Pola śmierci
W latach 1975–1979 w Kambodży komuniści, zwani Czerwonymi Khmerami, wymordowali około 1,5 mln spośród 7 mln obywateli tego kraju. Pozostały setki „pól śmierci” – miejsc pamięci. Również w mieście Batdambang, gdzie pracuje s. Beata. – To groty skalne – opowiada siostra. – Ludzie byli tam strącani z kilkunastu metrów. Dzisiaj ich kości są poukładane w stosy. Nasze nauczycielki pamiętają te zdarzenia. Pamiętają strzały i to, jak w nocy musiały uciekać do schronów. Wciąż jest w nich dużo lęku. – Pewnej nocy – opowiada siostra Beata – obudziła nas eksplozja. Na niebie pojawiła się czerwona łuna. Dziewczęta były jak sparaliżowane. Niektóre nie potrafiły zejść z łóżek. Myślały, że to wojna. Zebrałyśmy je w kaplicy, a same wyszłyśmy sprawdzić, co się dzieje. Okazało się, że w odległości 5 km eksplodowały magazyny broni. Zginęło 500 osób. Nigdy tego nie zapomnę.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.