– Jako ministrant stałem najbliżej Pana Jezusa, ale nie zawsze potrafiłem to docenić – wspomina Andrzej Lampert, były ministrant w parafii św. Floriana w Chorzowie.
MAŁY GOŚĆ: Kiedy ostatni raz służyłeś do Mszy jako ministrant?
ANDRZEJ LAMPERT: – To było 16 marca tego roku. Śpiewałem psalm responsoryjny podczas Mszy świętej w rodzinnej parafii św. Floriana w Chorzowie. Ale to była taka specjalna okazja – 18. urodziny córki mojego kuzyna.
Byłeś w stroju ministranckim?
– Oczywiście. Służyłem w albie.
A jak to było na początku?
– O tym, że zapisałem się do ministrantów, nie wiedziała nawet moja mama. Po prostu pewnego dnia poszedłem do zakrystii i powiedziałem, że chcę służyć. To było w którejś z pierwszych klas podstawówki. Może chciałem być jak inni chłopcy, którzy stali przy ołtarzu. A może był to owoc tego, że jako siedmiolatek przyjąłem Wczesną Komunię św.
Co taki maluch robił przy ołtarzu?
– Zaczynałem od podstawowych rzeczy. Czyli tyko stałem i modliłem się. Z roku na rok mogłem wykonywać kolejne ministranckie czynności. Bardzo to lubiłem. Chodziłem nawet na Msze pogrzebowe. Nieraz byłem tam jedynym ministrantem. Mogłem się więc wykazać: dzwonić, nieść kielich czy iść z pateną. Później miałem szansę angażować się w liturgię słowa.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.