nasze media Mały Gość 12/2024

Józef Brandt (1841–1915)

|

MGN 05/2009

dodane 01.07.2009 13:33

Matka Boska Poczajowska

Muzeum Narodowe w Warszawie MGN 2009 05

Ikona i jej ochrona

Przykuwa uwagę ten obraz, czyż nie? To jedno z tych nielicznych malowideł, przed którymi człowiek zatrzyma się, nawet gdy zwiedził trzydzieści sal muzealnych i koniecznie chciałby jeszcze tylko obejrzeć drzwi wyjściowe. No, ale tak już malował Józef Brandt. Jego obrazy działają na dwa sposoby – jedne skłaniają widza do cofnięcia się przed galopującymi końmi, a drugie wciągają go do środka. Ten obraz należy do tych drugich.

Artysta w kontuszu

To jedno z wyjątkowo spokojnych malowideł Brandta, bo u niego panuje zwykle ruch jak w szkole na dużej przerwie: bitwy, polowania, zawody jeździeckie – takie rzeczy. Bo Brandt wielkim batalistą był. Gdy w młodości poznał znakomitego malarza koni i broni Juliusza Kossaka, zachwycił się jego sposobem malowania. I tak już mu zostało. Choć wiele lat spędził w Monachium, zawsze demonstrował swoją polskość. Po Monachium nieraz chodził w szlacheckim kontuszu, choć już i w Polsce ten strój coraz rzadziej był używany. Podpisywał się często „Józef Brandt z Warszawy”. To był jego sposób na określenie przynależności. Bo to był XIX wiek, a wtedy Polska nie istniała. Brandt pisał więc „z Warszawy”, żeby nie musieć pisać „z Rosji”. Postanowił, że jego żona też musi być Polką. Ale – choć był bogaty i niezwykle przystojny – nie żenił się długo. W Monachium wpadła mu w oko, co prawda, piękna Polka, którą uznał za ideał kobiety. Nazywała się Helena Pruszakowa, ale ona była właśnie Pruszakowa. Aleksander Pruszak był przyjacielem Brandta, ale nade wszystko mężem Heleny.

Józef Brandt zachował się jak mężczyzna i nawet nie pisnął o swoim uczuciu. Pruszak jednak zmarł młodo. I dopiero kilka lat po jego śmierci malarz ośmielił oświadczyć się wdowie. Po ślubie mieszkali wraz z dwójką dzieci Heleny na przemian w Monachium i w Orońsku na Mazowszu. Brandt był coraz bogatszy. Ludzie kupowali jego obrazy często tuż po wystawieniu. Dom artysty w Monachium był zawsze otwarty dla Polaków, zwłaszcza dla artystów, niezależnie od ich zamożności. Dyskusje, imprezy, zabawy – wesoło i ciekawie było u Brandtów. Po jednej z takich imprez, na której goście obficie uraczyli się trunkami gospodarza, Brandt powiedział: „Bardzo wam dziękuję, żeście mi śpiewali. Znać, żeście Polacy – boście fałszowali!”.

Nie wiem, czy fałszowanie jest dowodem polskości, ale jeśli tak, to ja też taki dowód mogę przedstawić – przecież od lat w „Małym Gościu” ciągle fałszuję.

Modły twardzieli

A właśnie! Obraz, który powyżej sfałszowałem, przedstawia scenę, jaka mogła mieć miejsce w 1672 roku podczas ewakuacji cudownego obrazu Matki Boskiej Poczajowskiej. Obraz ten został wywieziony z prawosławnego klasztoru w Poczajowie na Ukrainie w obawie przed zbliżającą się nawałą turecką. Ta nawała potem kompletnie nawaliła, bo Jan Sobieski zrobił jej pod Chocimiem taki pogrom, że nawet klasówka z matematyki się nie umywa. Ale zanim to nastąpiło, lepiej było uciekać z dobytkiem, a zwłaszcza z tak cenną rzeczą, jaką była ikona Bogurodzicy z Poczajowa. Obraz, jak widzimy, był przewożony w taborze. Już zapadła oświetlona blaskiem księżyca noc. Wozy stoją w obronnym kręgu, konie powyprzęgano, woły odpoczywają na trawie. Wokół panuje cisza, słychać tylko (bo to prawie słychać) głosy modlących się mniszek i ich towarzyszy podróży. Wszyscy modlą się przed oświetlonym oliwnymi lampkami prowizorycznym ołtarzem z cudownym wizerunkiem.

I to jak się modlą! Na kolanach albo w pełnym szacunku ukłonie, ze złożonymi rękami albo ze świecami w dłoniach. Z pochyloną głową modli się nawet strażnik z muszkietem na ramieniu. Blask ognia i jego odbicia w złoceniach ikony sprawiają niezwykły nastrój – uczucie ciepła w centrum kontrastuje z wrażeniem chłodu i wilgoci w pozostałych częściach obrazu.

„Matka Boska Poczajowska” to jedno z późniejszych dzieł Brandta, gdy artysta był już bardzo sławny i z trudem nadążał z realizacją zamówień. Dlatego sporo jego malowideł z tego okresu jest nieco nazbyt „produkcyjnych”, wykonanych jakby w pośpiechu. Ten obraz jest jednak inny. Jego tajemniczy nastrój i dopracowanie sprawiło, że jest uważany za jedno z najwybitniejszych dzieł tego znakomitego malarza. Nie było to ostatnie znaczące dzieło. Brandt malował właściwie do samego końca. A ziemski koniec przyszedł w drugim roku I wojny światowej. Ze względu na zbliżający się front Brandt z rodziną musiał wyprowadzić się z Orońska do Radomia. Tam Józef Brandt zmarł. Jego pogrzeb zgromadził tysiące ludzi. Żegnali nie tylko wybitnego malarza, ale po prostu dobrego i uczciwego, otwartego na innych człowieka.

Gdy będziecie szukali moich dziesięciu fałszerstw, pomyślcie nie tylko o sposobie malowania. Również o sposobie, w jaki się ludzie modlą. I o tym, do kogo się modlą. I czy w ogóle się modlą.

Wasz Franek fałszerz
 

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..