1755 Soane's Museum Londyn, MGN 2009 06
Antyreklama wyborcza
Większości z was nadchodzące wybory jeszcze nie dotyczą, ale i tak was dopadną. Wyskoczą na was z telewizora, radia, zaatakują plakatem na przystanku albo banerem w necie. Może też przyjdzie wam rozdzielać wujków splecionych w dyskusji o zaletach popieranych przez siebie partii? Znalazłem na te okazje malarska reklamówkę wyborczą. Właściwie to antyreklamówka. Antyreklamuje od razu wszystkie dwie partie, jakie wtedy w Anglii mieli. Bo ten obraz odnosi się do brytyjskich wyborów w 1754 roku. Autor, William Hogarth, tworzył to dzieło niemal na żywo. Mało kto tak wtedy malował, a dokładniej
nikt. Hogarth był pierwszym artystą, który zaangażował swój pędzel w bieżącą politykę. Wyraził nim swoja opinie o politykach. Musiała być nieszczególna. Popatrzcie na te spocone, tłuste gęby, na gesty, niechlujne pozy. Chyba nie lubił kandydatów „Nowej Sprawy” – bo to oni są gospodarzami tego tytułowego „bankietu przedwyborczego”. Ale za ich przeciwnikami też nie przepadał. Kandydatów „Starej Sprawy” widać za oknem. Powiewają tam ich flagi, a pod nimi widać działacza o zaciętym wyrazie twarzy. Bo wtedy jeszcze nie było kamer, wiec politycy nie musieli się tyle uśmiechać.
Tamci z ulicy podjęli dyskusję z przeciwnikami, bo przez okno wpadają ich „argumenty wyborcze” w postaci cegieł i kamieni. Ci ze środka odpierają zarzuty – a właściwie rzuty – za pomocą stołków i wylewają z garnka nie tylko żale.
Mężczyzna na pierwszym planie po prawej uległ argumentacji przeciwników. Wraz z cegła, która go ugodziła, zmierza w kierunku podłogi, pomiędzy półmiski z wykwintnym jedzeniem. Widać tam raki i inne wyborcze rarytasy. Na lewo od padającego delikwenta siedzi paskudny typ z lagą w reku. Ten też oberwał, więc ktoś mu zalewa wódką ranę na głowie, a on sam dezynfekuje się jeszcze doustnie. Ma czym. Młody kelner dolewa wino do balii, w której pływa czerpak wielkości menażki. Pod stopa opatrywanego widać kartę z napisem „Oddajcie nam jedenaście dni”. To pretensja do rządzącej partii, która w 1752 roku przyjęła kalendarz gregoriański. Wiązało się to z koniecznością „przeskoczenia” jedenastu
dni. Niechętni zmianom Brytyjczycy zrobili to prawie 200 lat później niż inni, ale widocznie i to nie przeszło bez oporów. Wyspiarze byli przyzwyczajeni do demokracji i nie mieli wielkiego szacunku do władców. Pocięty portret króla zwisa żałośnie, ale nikt się tym nie przejmuje. Gra kapela, a politycy zajmują się pozyskiwaniem zwolenników. W głębi po prawej stronie widać pobożnego krawca metodystę, którego chce przekupić agitator. Krawiec opiera się, mimo próśb żony i dziecka, które pokazuje ojcu dziurawe buty.
U Hogartha każdy detal ma znaczenie. Taki już był z niego człowiek, że żył z pasją. Gdy zakochał się w córce swojego mistrza, porwał ją i potajemnie poślubił. Teść po roku mu to wybaczył, gdy zauważył, że córka jest szczęśliwa, a zięć to porządny człowiek. W istocie Hogarth miał twarde zasady. Widać to w jego malarstwie. Często piętnuje niewiernych małżonków, rozpustników i obłudników. Malował głównie z pamięci, bo uważał, ze pamięć pozwala zachować najważniejsze rzeczy. I chyba miał racje, bo jego malarstwo okazało się bardzo popularne. Tak bardzo, że umarł jako najsławniejszy malarz swojej epoki.
Wasz Franek fałszerz
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.