Nie kręci się wam w głowach? Jeśli nie, to tylko dlatego, że patrzycie na zamieszczony tu obraz w dół. To normalne, bo „Mały Gość” leży zwykle poniżej waszych oczu, a nie na suficie. Tym razem jednak lepiej byłoby go umieścić właśnie na suficie i znacznie powiększyć. Wtedy dopiero moglibyście poczuć coś z tej przestrzeni, jaka otwiera się przed widzem na stropie weneckiego kościoła Matki Bożej Różańcowej. Jak już zapomnieliście, takie malowidło na suficie nazywa się plafonem. Autorem tego plafonu jest Giambattista Tiepolo. Zamiast „g” w imieniu powiedzcie „dż”, a w nazwisku podarujcie sobie „e” – i już dobrze to wymówicie.
Pan Tiepolo był Włochem z Wenecji, a właśnie we Włoszech kwitło wtedy malarstwo iluzjonistyczne. Jak się domyślacie, chodziło o zrobienie wrażenia, że to, co jest namalowane, istnieje naprawdę. Najlepiej coś takiego wychodzi na suficie. Dlatego malarze baroku (barok to epoka w sztuce, która nastąpiła po renesansie, a renesans po średniowieczu, a średniowie... no już dobrze)... No więc ci malarze baroku tak kombinowali, żeby widz obecny w wysokiej budowli miał wrażenie, że sufitu w ogóle tam nie ma, jest za to niebo z czymś, co akurat zechcieli tam umieścić.
Giambattista Tiepolo umieścił nad głowami widzów Maryję z Dzieciątkiem na podtrzymywanej przez anioły chmurze. Małe tłuste aniołki typu „amorki” (w niebie chyba była wtedy taka moda) fruwają według własnego rozkładu lotów. Niektóre z nich mają prawdopodobnie kurs ku ziemi, a konkretnie do świętego Dominika. To ten mężczyzna w biało-czarnym habicie. Aniołki przynoszą mu różańce od Dzieciątka, które również trzyma w ręku różaniec. Sam Dominik przekazuje różańce dalej. Właśnie widać, jak z kilku stron wyciągają się po ten dar ręce siedzących na schodach ludzi. Swoją drogą to jest dopiero sztuka namalować schody na suficie w taki sposób, żeby się wydawało, że prowadzą do góry. Do tego efektu przyczynia się znacznie specjalny sposób przedstawienia postaci od dołu. W tym układzie ziemianie muszą trzymać się krawędzi malowidła, bo nie umieją fruwać. Potrzebują jakiejś podstawy. Tu są nią fragmenty budowli. W dolnej części plafonu widać ziemian, którzy za chwilę zostaną pozbawieni oparcia, bo jakiś ponury typ spycha ich jakby na głowy widzów. Ci ludzie to albigensi, których błędnym naukom o Bogu sprzeciwiał się święty Dominik.
Poza tym jednak całe dzieło jest bardzo radosne, prawie wesołe. Jasne kolory, pozy ludzi i aniołów – to wszystko robi wrażenie jakiegoś tańca. To wielka rzadkość, bo większość dzieł w kościołach jest bardziej dostojna. Taki był jednak Tiepolo. Jego freski są fantastycznie lekkie. W tym był mistrzem świata i właściwie nikt mu nie dorównał. A trzeba wiedzieć, że Tiepolo jest autorem największego plafonu na świecie. Namalował go w niemieckim Würzburgu, w tamtejszym pałacu biskupim. Ma 677 metrów kwadratowych (to znaczy plafon, nie autor). Gdy tam będziecie, zaraz zauważycie rękę Tiepola, bo mimo natłoku postaci, żadna z nich nie spadnie wam na głowę.
Tiepolo cieszył się za życia wielkim uznaniem i trudno mu było opędzić się od lawiny zamówień. Po śmierci przez jakiś czas ceniono go mniej i to nie tylko dlatego, że nie przyjmował już zamówień na kolejne dzieła. Stało się tak głównie dlatego, że kończył się już barok i ludzie zaczynali zmieniać upodobania. Tak to jest, że ludziskom się wszystko opatrzy i na wszystko jest moda, wszystko też w końcu z mody wychodzi. Inna rzecz, że i barok nie był jednolity. Tiepolo tworzył w jego końcowej fazie, którą nazywamy rokokiem. To był styl lekki i bardzo dekoracyjny. Wypisz wymaluj – zwłaszcza to drugie – Tiepolo.
Fałszerstw jest dziewięć. Chyba nie będzie łatwo. Żegnam potwornie.
Franek fałszerz