Wojna nie matka
Tymi rozkazami nieraz zaskakiwał swoich żołnierzy, ale jeszcze bardziej przeciwników. Tak było pod Warką, gdy Czarniecki niespodzianie zaatakował Szwedów, rzucając się z wojskiem wpław przez Pilicę. Zanim wrogowie zdążyli otrząsnąć się ze zdumienia i zmienić szyk, tysiące ociekających wodą jeźdźców wpadło między ich szeregi. Klęska Szwedów była całkowita.
Zarzucali wodzowi niektórzy, że zbyt wiele krwi swoich żołnierzy przelewa. „Wiadomo, wojna ludzi nie rodzi” – odpowiadał szorstko. A czasy, w jakich przyszło mu żyć, wojen Rzeczpospolitej nie skąpiły. Jakby cały świat zwalił się wtedy na kraj. Kozacy, Szwedzi, Moskwa, Turcy, Tatarzy – najazdom nie było końca. Coraz rzadziej można było staczać bitwy w otwartym polu. Gdy Szwedzi najechali Polskę, Czarniecki poprowadził wojnę „szarpaną”, to znaczy partyzancką. Jego oddziały atakowały znienacka i równie nagle znikały, co doprowadzało Szwedów do desperacji. Im szczególnie dał się we znaki, bo gdy po najeździe na Rzeczpospolitą wycofali się wreszcie z jej granic, Czarniecki walczył przeciw Szwedom w Danii jako sojusznik tamtejszego króla. Wtedy to, w pogoni za nimi, „rzucił się przez morze” na wyspę Alsen. Uwieczniono to w polskim hymnie narodowym. Właściwie to wojsko przepłynęło łodziami, a tylko konie przeprawiono wpław, ale ten manewr zmusił Szwedów do kapitulacji. Gdy dwa tygodnie później polski wódz odbił z rąk Szwedów Koldyngę, dawną rezydencję duńskich królów, wdzięczny Fryderyk III obdarował go złotym łańcuchem.
Wódz szczęśliwy
Czarniecki był też świadkiem wielu klęsk Rzeczpospolitej. Wzięty w niewolę w bitwie z kozakami i Tatarami pod Żółtymi Wodami, dwa lata spędził w tatarskiej niewoli. Poznał wtedy dobrze tych dzikich wojowników i nauczył się ich języka.
Straszne to były czasy, bo niedawni pobratymcy – Polacy i Ukraińcy – rzucili się sobie do gardeł. Nie było litości. Czarniecki także bunty na Ukrainie gasił z wielkim okrucieństwem. Gdy po strasznej bitwie pod Batohem kozacy wymordowali tysiące wziętych w niewolę husarzy, w tym jego rodzonego brata, on sam stał się jeszcze bardziej bezwzględny. Uważał, że to jedyny sposób na uratowanie Rzeczpospolitej.
A trzeba przyznać, że tylko o nią mu chodziło. Dlatego był wierny królowi Janowi Kazimierzowi, nawet wtedy, gdy prawie wszyscy go opuścili. Nie obraził się, gdy magnaci otrzymywali zaszczyty i kolejne majątki, a on tylko pochwały. Stanął też przy królu, gdy bunt w kraju podniósł magnat Lubomirski.
Buławę hetmana otrzymał, gdy leżał już na łożu śmierci.
Gdy zmarł, pozostała po nim pamięć jako o jednym z największych Polaków. Jeden z jego żołnierzy, Jan Chryzostom Pasek, tak napisał o swoim wodzu: „Jakoż był też to człowiek (...) i senator zacny, prawdę mówiący, i żołnierz nieszanowany w okazyjach, i wódz szczęśliwy. Żałował go król i wojsko wszystko, nawet ci sami, co z nim emulowali i zazdrościli mu sławy”.
Po wielkim pogrzebie w Warszawie ciało hetmana odwieziono do jego rodzinnej wsi Czarnca koło Włoszczowy, gdzie spoczywa do dziś w ufundowanym przez siebie kościele.
(Mały Gość 2/2006)
oceń artykuł