Murzyni przez wieki byli porywani jako niewolnicy, a ich kraje łatwo było podbić. Ale był wyjątek: Zulusi.
Twierdza z kukurydzy
Ale to nie koniec. W odległości kilku godzin marszu od Isandlwany była brytyjska placówka wojskowa Rorke’s Drift. Miała dwa budynki: magazyn i szpital, w którym leżało akurat 35 rannych żołnierzy. Rano 22 stycznia placówka liczyła pięciuset żołnierzy, ale gdy dotarł kurier z wieścią o katastrofie, Murzyni w służbie brytyjskiej rzucili się do ucieczki. Obawiali się słusznie, że Zulusi wkrótce dotrą i do Rorke’s Drift. Dowódcy, porucznicy Chard i Bromhead zdecydowali jednak o pozostaniu ze względu na pacjentów szpitala.
Około szesnastej przybiegli obserwatorzy. – Idą! Czarni jak piekło i gęści jak trawa! – krzyczeli z daleka. Słysząc to, nogi za pas wzięła kolejna kompania z załogi placówki. W Rorke’s Drft zostało tylko 139 obrońców, w tym pacjenci szpitala. Dowódcy nie stracili głowy. Załoga zabrała się za fortyfikowanie obszaru między obydwoma budynkami. W rekordowym tempie powstał mur z worków z ziarnami kukurydzy i skrzyń z biszkoptami. Oficerowie przewidzieli też drugą linię obrony, więc wybudowano przegrodę biegnącą w poprzek placu.
Ocalić kolegów
Ledwo zbudowano barykadę, nadeszło pięć tysięcy Zulusów. Myśleli, że tu pójdzie im łatwo, mieli przecież przewagę kilkudziesięciu na jednego. Ale czerwony sznur opartych o worki obrońców okazał się nie do zerwania. Kolejne salwy kładły biegnących jak łany zboża. Zulusi też walczyli z szaloną odwagą. Co jakiś czas komuś udawało się dobiec do muru z worków, ale gdy chciał przeskoczyć na drugą stronę, musiał pomóc sobie ręką, a wtedy ginął pchnięty bagnetem.
Gorzej działo się od strony szpitala. Ranni, którzy mieli sprawne ręce, strzelali przez wybite w ścianach otwory, ale i tak Zulusi wdarli się do budynku. Porucznik Bromhead poprowadził kontratak. Zażarta walka w budynku ocaliła rannych. Reszta załogi musiała skrócić front, więc obrońcy przenieśli się za drugi rząd worków. Wtedy zaczął się kolejny atak i obrońcy szpitala zostali odcięci. Zulusi podpalili dach. Zdrowi postanowili ocalić rannych kolegów. Każdy pokój był zabarykadowany, więc żołnierze przebili siekierami ścianki działowe i każdego rannego spuścili przez okno. Wszystko to odbywało się w bezustannej walce. Szeregowy Williams zdążył zabić kilkunastu napastników, zanim następni roznieśli go na ostrzach swoich włóczni. Sierżant Horrigan z dwoma ciężko rannymi został po drugiej stronie wybitego w ścianie otworu. Nie zdążył ich wyciągnąć i zginął razem z nimi. Reszta zdołała schronić się za barykadą. Udało się ocalić dziesięciu z dwunastu najciężej rannych.
Krzyże dla żywych
Nastała noc pełna ognia, dymu i krzyków walczących. Obrońcy byli już skrajnie wyczerpani i spragnieni, a beczkowóz z wodą stał na zajętej przez Zulusów części placu. O północy porucznik Chard poprowadził wypad. Murzyni byli całkowicie zaskoczeni, więc zamiar się powiódł. Żołnierze wtoczyli wóz z wodą do swojej „fortecy” i ugasili pragnienie.
O drugiej w nocy Zulusi zwątpili w zwycięstwo. Schowani za osłonami, rzucali już tylko włóczniami, ale bez efektu. O czwartej nad ranem odeszli.
Przed ósmą do Rorke’s Drift dotarły oddziały generała Chelmsforda, przerażonego, że i tu trzeba będzie tylko pogrzebać zabitych. Jakież było zdziwienie, gdy zza barykady wyszli żołnierze, zmęczeni, ale żywi.
Wokół leżało pięciuset zabitych Zulusów. Okazało się, że obrońcy stracili tylko piętnastu zabitych, a dwunastu odniosło ciężkie rany.
Jedenastu obrońców Rorke’s Drift odznaczono Krzyżami Wiktorii. Nigdy w historii Imperium Brytyjskiego nie zdarzyło się, żeby aż tak wielu jednocześnie żołnierzy otrzymało tak zaszczytne odznaczenie.
(Mały Gość 5/2006)