Polscy żołnierze wyglądali jak cienie. Szaty o wypłowiałej barwie wisiały na nich jak na szkieletach, bo też wiele się od szkieletów nie różnili. Kiedy nie było już nadziei na odsiecz, otwarli bramy Kremla
Był taki czas, gdy Polacy zajęli Moskwę. Przyszli tam z hetmanem Żółkiewskim. Mieli czekać na syna polskiego króla Zygmunta III, królewicza Władysława, bo część co znakomitszych Rosjan uznała go za swojego cara. Siedem tysięcy żołnierzy rozlokowało się na Kremlu i w otoczonych murami dzielnicach. Różnie patrzyli na nich mieszkańcy stolicy. Jedni się z nimi bratali, handlowali, inni patrzeli na nich wilkiem. Dowódca garnizonu, Aleksander Gosiewski, krótko trzymał swoich podwładnych. Niejedna głowa spadła, ale i tak nie udało się zachować spokoju. Raz po raz w mieście wybuchały zamieszki, zwłaszcza że z prowincji zbliżało się pospolite ruszenie – wojsko złożone z Rosjan i Kozaków, którzy nie chcieli cara z Polski. Zanim podeszli pod mury, zajścia zamieniły się w masakrę na ulicach. „Zabito tego dnia Moskwy w samym Kitajgrodzie (jednej z dzielnic) do sześci albo siedmi tysięcy” – pisał jeden ze świadków.
Mało brakło
Wkrótce pod miastem rozlokowało się kilkanaście tysięcy Rosjan i Kozaków i zaczęło się oblężenie. Pospolite ruszenie było skłócone, więc dawało się nieraz zdobyć żywność z zewnątrz. Rok później do stolicy nadeszło 14 tysięcy żołnierzy drugiego pospolitego ruszenia. Zebrali je kupiec Minin i książę Pożarski.
Zaczął się szerzyć głód. Była jednak nadzieja, bo do Moskwy zbliżał się z niewielką odsieczą i żywnością sławny hetman Jan Karol Chodkiewicz.
„Gotujemy się na atak mocny, Pana Boga wziąwszy na pomoc, a posiłków żadnych” – zapisał hetman. 31 sierpnia siedem tysięcy jego żołnierzy stanęło pod Moskwą – wsławiona w wielu bitwach husaria, bitni Kozacy i świetnie wyszkolona piechota. Tylko że do oblężonych trzeba się było przebić przez miasto. 3 września ludzie Chodkiewicza przełamali obronę. Kozacy broniący tego odcinka uciekli w popłochu. Widać już było stojących na murach Kremla Polaków z garnizonu. Ziemia tu jednak była zryta okopami, więc trzeba było wyrównać teren dla wozów z żywnością. Gdy prace dobiegały końca, rozgromieni Kozacy pozbierali się i wrócili do walki. Zmęczeni i zdziesiątkowani Polacy Chodkiewicza nie wytrzymali ataku. Wielu padło w obronie taboru, reszta wycofała się poza miasto. Wozy wpadły w ręce Rosjan.
oceń artykuł