Hau, Przyjaciele!
Niespodzianka. Nie piszę dzisiaj jak zawsze z Gliwic, ale z Niechorza. To taka niezwykła miejscowość nad Bałtykiem. Decyzja zapadła nagle. Rodzice Łukasza i Jadzi zarezerwowali już dawno pokój, ale coś im wypadło i nie mogli pojechać. Dlatego Pani wzięła wszystkie dzieci i mnie. Jestem więc w lekkim stresie, bo Pan kazał mi pilnować i Pani i dzieci. A to nie jest łatwe zadanie, szczególnie jeśli chodzi o dzieci. Unikają mnie jak mogą, wymykają się, byle mnie nie zabrać. Z Panią zaś już wczesnym rankiem wędrujemy do latarni morskiej, potem schodkami w dół nad morze. Tam trochę walczę w falami, Pani rzuca mi kamienie, oboje wdychamy morskie powietrze. Następnie idziemy w stronę kaplicy i cmentarza, no i wracamy do domu. Gdy jest słonecznie, to spędzamy długie godziny na plaży. Pomysł z parawanem, leżeniem w ciasnym kręgu wydaje mi się fantastyczny. Obszczekuję wtedy spacerowiczów, a gdy ktoś ma psa, to udaję wściekłość. No, chyba, że to urocza suczka. Wówczas podbiegam do niej, wymieniamy zapachy, szepczemy sobie do uszu różne uprzejmości. Niestety, pobyt w Niechorzu ma też słabe punkty. Niektóre restauracje nie pozwalają psom na wejście. To wielka dyskryminacja. Poza tym na głównej ulicy pod wieczór jest tłoczno, muszę iść na smyczy, a nie lubię tego. Dlatego gdy tylko Pani wraca do domu, to merdając moim krótkim ogonem idę z nią. Ale już po chwili zaczynam się martwic o dzieci. Moim zdaniem powinny wieczorami leżeć na tapczanach, czytać książki, a ja bym tylko przechodził od jednego do drugiego. Niestety, do bardzo późna grają w siatkówkę, potem się długo odprowadzają z nowymi znajomymi. A ja czekam - czujny, niespokojny, pełen tęsknoty. Pani widzi moje męki i wczoraj powiedziała, że jakiś poeta napisał takie mądre zdanie: "pocałuj psa w łapę, bo uczy jak na Boga czekać." Święta prawda, niestety, nikt mnie jeszcze w łapę nie pocałował. Cześć, Tobi