Hau, Przyjaciele!
Wróciliśmy do domu. Szalałem z radości, obiegłem kilka razy cały ogród, szczekałem donośnie, by wszystkie okoliczne koty dowiedziały się, że nie mogą już bezkarnie buszować po moim terytorium. Potem starałem się być w kilku miejscach naraz, co jest ,niestety, niewykonalne. Najgorsze, że już drugiego dnia po powrocie dzieci oświadczyły, że idą na pieszą pielgrzymkę na Górę Św. Anny. Znowu pakowanie, narady, zebrania ministrantów i marianek. No przecież na pieszą pielgrzymkę pies jest wręcz niezbędny. Potrafię zaganiać stado, dbać o grupę, zachowuję niesamowitą czujność. Nic z tego, mogłem tylko spoglądać tęsknym wzrokiem, gdy pełni entuzjazmu wyruszyli spod kościoła. Chyba tylko wszystkie mamy patrzyły za nimi z większym zmartwieniem. Na szczęście te 3 dni bardzo szybko minęły. W dodatku były burze, więc musiałem się ukrywać w łazience. A wczoraj rodzice powiedzieli, że dzieci wracają w poniedziałek i mam czuwać. No to czuwam jak najlepszy stróż od samego rana, chociaż Pani Maria śmieje się ze mnie i twierdzi, że wrócą dopiero wieczorem. O nie, ja czekam, wciągam powietrze, węszę, rozglądam się. Ale nic ,cisza, widocznie są jeszcze w drodze. Cześć, Tobi