Hau, Przyjaciele!
Walentynki w klasie Pauliny musiały się udać, bo dziewczyny wróciły bardzo zadowolone, w doskonałych humorach. Ale podczas śnieżnego spaceru na pola podsłuchałem, że jutro szykuje się jakieś niewykłe zebranie ministrantów i marianek. Odbędzie się pod wieczór, będzie romantycznie i wesoło, a zakończy się tanecznie. Obie szóstoklasistki były niezwykle podekscytowane. Hm, chciałbym się wepchać z nimi na to walentynkowe spotkanie. Dlatego w sobotę przez kilka godzin zajmowałem się kotką, zamęczałem ją, wychowywałem, nie pozwalałem niczego zrzucić, szczekałem, gdy wspinała się po firankach, nawet próbowałem podnieść serwetę, którą tradycyjnie ściągnęła na podłogę. Zebrałem sporo pochwał, a gdy kręciłem się przy dzieciach wybierających sie na zebranie, nie miały sumienia mi odmówić. No cóż, przyznaję, że się zawiodłem. Bo co ciekawego może być w tym, że najpierw wszyscy siedzieli w kręgu, słuchając przy świecach jakiś recytacji o miłości. Drzemałem, tylko oklaski mnie budziły. A gdy zaczęły się różne zabawy, to zupełnie nie pojmowałem, skąd taka nerwowość i dlaczego cmoknięcie w policzek powoduje takie rumieńce. Spotkanie miało się zakończyć dyskoteką, której nie lubię. Uciekłem więc do domu, goniłem kotkę, a gdy zasypiała przytulona ufnie do mnie, czułem się zadowolony. Cześć. Tobi.