Hau, Przyjaciele!
Siedziałem rano na parapecie i obserwowałem, jak mieszkańcy kolejno wyruszają z domu. Kuba z Łukaszem wybiegli w rozpiętych kurtkach, z jedzeniem w ręku. Ostrym kłusem pędzili w stronę pętli tramwajowej. Za to Paulina z Jadzią wcale się nie spieszyły, zdążyły mi nawet serdecznie pomachać. Pani Kasia i jej mąż, na którego wszyscy mówią po prostu Bartek, wyszli ostatni. Czy mi się wydaje, czy też nasza sąsiadka jakoś dziwnie chodzi, jakby lekko przechylona do tyłu dla złapania rónowagi? No, gdyby trochę schudła, nie miałaby problemu. Przed różańcem poszedłem skomleć pod jej mieszkaniem, bo jeszcze dzisiaj tam nie węszyłem. Wpuścił mnie Bartek, a jego żona leżała z książką na kanapie. "Co, detektywie, chcesz się ze mną uczyć?"- zapytała wesoło, a ja wskoczyłem, przytuliłem się i nagle zerwałem się na cztery łapy. "O, nasze maleństwo kopnęło Tobiego". Spoglądam z podłogi, a pani Kasia głaszcze się po brzuchu i przemawia czule: "Nie wolno kopać pieska, to będzie twój obrońca". Przekrzywiłem łeb ze zdumienia. Co ta kobieta wyprawia- dziecko w brzuchu schowała? Jak mam to sprawdzić, skoro ono jest takie bojowe? Wycofałem się z ich mieszkania i poszedłem przemyśleć sprawę. Cześć. Tobi.