Hau, Przyjaciele!
Na Wielką Raczę nie było wcale tak trudno wejść. Chłopcy pędzili, postanowili bowiem pobić rekord. Ledwie nadążałem, bo przecież muszę odchodzić na boki, poznwać nowe tereny. Upał nam nie dokuczał, bo gęsty las zapewniał dostatecznie dużo cienia. Na szczycie była łąka, ale na tej wysokości, powyżej 1000 m.n.p.m, zawsze jest rześko. Przy zajmowaniu pokoju w schronisku, przy rozpakowaniu, przygotowaniu posiłków ksiądz Wojtek kilka razy wołał coś ostrzegawczo. Zdaje mi się, że chodziło o słownictwo, nad którym chłopakom brakuje kontroli. Wreszcie zbiórka na skraju lasu i cała ta sprawa została dokładnie omówiona, zasady jasno określone. Wtem owce wyłoniły się z drugiej strony zbocza, więc po ostrzegawczym warknięciu chciałem się na nie rzucić z ujadaniem. No i co? Wszyscy na mnie, że Tobi nie przestrzega zasad, że takie szczekanie jest gorsze od używanych przez nich wulgaryzmów. Ksiądz mnie bronił, że ja nie mam rozumu, tylko instynkt. Trochę się tym podłamałem. No i już nie wiem, czy niczym św. Stanisław brzydzić się paskudnego słownictwa, czy też uznać w pokorze, że jestem zwierzęciem i mogę szczekać, gdy uznam to za słuszne. Cześć. Tobi.