Hau, Przyjaciele!
Wiem, wiem, że jest Dzień Dziecka. Tak się przejąłem tą informacją, że już po północy wskoczyłem do łóżka Pauliny i polizałem ją po policzku. Nawet się nie obudziła, tylko uśmiechnęła przez sen. Potem rozwaliłem się na środku kołdry, a ona grzecznie usunęła się pod ścianę. Było tak wygodnie, że nie zdążyłem rano złożyć życzeń Kubie. Wstał pierwszy, gdyż służył do mszy na 7.00. Za to urządziłem mu fantastyczne powitanie, gdy wrócił i pozwoliłem, by wyszedł ze mną na krótki spacer. Pogoda dopisała, więc dzieci zażyczyły sobie wyjazd na Czechowice. Popieram, bo to jest miejsce nad wodą, gdzie wpuszczają psy. Co prawda na smyczy, ale jednak. Ludzi było mnóstwo, więc ułożyłem się na kocu i zerkałem podejrzliwie na boki, by czasem ktoś nie próbował zajrzeć do koszyka z naszym jedzeniem. Walczyłem też z pokusą żebrania, gdyż wiele rodzin grillowało, a zapach kiełbas atakował mój czuły nos. Zamoczyłem trochę łapy, a z okazji Dnia Dziecka pozwoliłem kilku brzdącom pogłaskać się. Udawałem bardzo łagodnego i spokojnego pieska, który uwielbia dzieci. A może nie udawałem? Przecież ja naprawdę je lubię! Cześć. Tobi.