Hau, Przyjaciele!
Dwa dziwne dni. Kuba w piątek przyszedł ze szkoły z kolegą. Zadzwonił do mamy z pytaniem, czy mogą się uczyć do wieczora. No, jasne, Pani się zgodziła, ale ja pilnowałem. Warczałem, gdy podchodzili do komputera. Ale oni tylko w opisach ogłaszali, że kolejny dział zaliczony, że już kilkanaście zadań przerobionych. Paulina donosiła jedzenie, chłopcy dzielili się ze mną, rodzice też zaglądali, przysłuchiwali się, jak rzetelenie pracowali. A wieczorem poszedłem z Kubą odprowadzić Krzyśka. Ale nie pod sam dom. Kuba chyba zrozumiał, że kolega tego nie chce. Więc pożegnaliśmy się wcześniej. W tym właśnie momencie na horyzoncie pojawił się pijany mężczyzna, który ledwo szedł, a szeroki chodnik i tak był dla niego za wąski. Krzysiek spłoszony szybko ruszył przed siebie, a Kuba udawał, że niczego się nie domyśla. A potem wracał zamyślony, nawet spuścił mnie ze smyczy, by nic go nie rozpraszało. Ale ja trzymałem się jego nogi, bo jakoś wciąż się zastanawiałem, czy Krzysiek i ten pijany mężczyzna to ojciec i syn? Chyba jutro podaruję temu koledze jakąś cenną kość z mojej kolekcji. Albo pozwolę się głaskać po brzuchu. Mogę też spędzić wszystkie godziny ich nauki na jego kolanach. I poliżę go po policzku. Spróbuję jeszzce coś niezwykłego wymyśleć. Cześć. Tobi.