Hau, Przyjaciele!
Bladym świtem Paulina i Jadzia wyjechały z księdzem Wojtkiem na Jasną Górę. Mieli zdążyć na mszę dla pielgrzymów i były z tego powodu bardzo przejęte. Chyba też obawiały się trochę, że bracia i koleżanki będa się wywyższać, popisywać, ale ja wiem, że humor księdza rozwali mury jakichkolwiek nieporozumień.
Sądziłem, że czeka nas pracowita sobota, pełna sprzątania i pośpiechu. Nic z tego. Rodzice siedzieli długo przy śniadaniu. Byli tak zajęci rozmową, że nie poczęstowali mnie nawet maleńkim kawałkiem sera! Obrażony wszedłem do budki i zmrużyłem oczy. Ale nuda. Tymczasem oni rozmawiali bez końca: o Kubie, że trzeba go dopilnować w gimnazjum i wspierać, gdyby miał jakieś problemy, o Paulinie, że musi się wziąć solidnie za angielski, o komputerze, że Pan będzie kontrolował historię, o Pani, że dzieci muszą przejąć więcej domowych obowiązków. Udałem, że szczekam przez sen. Ale chyba wypadło to nieco sztucznie, bo Pan zaśmiał sie, a potem głośno i wyraźnie stwierdził, że Tobiemu należy zapewnić codzienne długie spacery. Wyparzyłem z budki, liznąłem go po ręce i stanąłem gotowy do wyjścia przy drzwiach. Idziemy na pola. Cześć. Tobi.