Hau, to ja!
Rozśpiewana niedziela! Rano Kuba wziął mnie na spacer już przed mszą. Dobrze wiedziałem, w którą stronę pójdziemy. Podejrzewam, że jemu też się spodobała maleńka kundelka Milka. Jest taka skromna, sympatyczna, zero zarozumialstwa. Całą drogę Kuba coś nucił pod nosem, a dobry humor prawie eksplodował, gdy spotkaliśmy nasze znajome. Urządziliśmy z Milką biegi, ale oboje chcieliśmy przegrać, by sprawić przyjemność jedno drugiemu. Potem zajęliśmy się tropieniem ciekawych śladów i znowu ustępowaliśmy sobie we wszystkim. Do domu wracałem z zadowolonym i już bardzo głośno nucącym chłopakiem. A po obiedzie zeszli się u nas babcie i dziadkowie. Wszyscy wybierali się na koncert kolęd do kościoła. Gdy zostałem sam, usiadłem na okiennym parapecie i zawyłem cienko, żałośnie i rzewnie. Taki mały koncert Tobiego. Po powrocie rodzina odczuła potrzebę kolędowania i było bardzo wesoło. Niestety, Kuba wmawiał rodzicom, że "Tobi musi koniecznie wyjść". Wstałem więc, poudawałem trochę, że tak, że muszę natychmiast na spacer i już po chwili pędziliśmy pod wiadomy dom. Mam nadzieję, że Kuba będzie gadał z Kasią, bo nie zniosę, gdyby chciał pogłaskać moją Milkę i zachwycać się jej zaletami. Cześć! Tobi.