Joanna i Piotr byli szczęćliwi. Czekali na czwarte dziecko. Nic nie wskazywało, że ich radość tak szybko pomiesza się z niepokojem. Blisko poczętego maleństwa rósł wielki guz. Joanna wiedziała, co to oznacza. Była lekarzem. Musiała podjąć trudną decyzję. O wszystkim powiedziała Panu Bogu. W tym trudnym czasie jeszcze więcej niż zwykle z Nim rozmawiała. -Co robimy? -zapytał profesor przed operacją. -Ratujemy panią czy dziecko? -Najpierw ratujemy dziecko -odpowiedziała szybko. -Ja mogę umrzeć. Po operacji Joanna Beretta Molla wróciła do domu. Czekała na urodzenie dziecka i starała się normalnie żyć. -Była spokojna -wspomina mąż. -Zajmowała się jak zwykle, z uczuciem, naszymi dziećmi i swoimi chorymi. Ze szczególną starannością uporządkowała dom, szuflady, szafy... tak, jakby musiała wyjechać w daleką podróż. Dziecko zaczęło przychodzić na świat w Wielki Piątek 1962 r. W Wielką Sobotę urodziła się zdrowa dziewczynka. Niestety, Joanny nie udało się uratować. Żyła jeszcze tydzień. Oddała swoje życie, bo bardzo kochała.