Powiedział mu Jezus: „Uwierzyłeś, bo Mnie ujrzałeś; błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”.(J 20,19-31) Nie trzeba widzieć Jezusa, żeby wierzyć, ale trzeba wierzyć, żeby Go zobaczyć.
Adam Szewczyk i Magda Anioł
„szewcoanioły”
muzycy
Nasza wiara jest baaardzo słaba. Jest napisane, że wiara mała jak ziarnko gorczycy potrafi góry przenosić, podczas gdy my ledwo dźwigamy małe kamyki codziennych trudności. Więc, o czym tu mówić? Zamiast uwierzyć Bogu „na słowo”, wciąż domagamy się cudownych znaków, czegoś, co można zobaczyć i dotknąć. Kiedy jesteśmy w tarapatach najpierw liczymy na siebie. Myślimy, że sami poradzimy sobie z problemem. Gubimy kluczyki do samochodu, mamy trudny czas w kontakcie z innymi albo dopadają nas „baboki”, czyli strach, że zabraknie pieniędzy na życie. Wtedy napinamy wszystkie mięśnie, wytężamy umysł i naiwnie zawierzamy naszym ludzkim możliwościom. Jak się uda, obrastamy w piórka. Łudzimy się, że panujemy nad sytuacją. Ale jak się nie uda, to trwoga i… do Boga!
No właśnie, do Boga lecimy na końcu, jak wszystko inne zawiedzie. A powinno być na odwrót. Ale do tego trzeba wiary. A wiara, jak to powiedział ktoś mądry, rodzi się ze słuchania.
Jest w naszym domu taki czas, kiedy wszystkie dzieci śpią. Kładąc się do łóżek odmawiamy wydrukowaną z internetu modlitwę małżeńską. Potem sięgamy po Pismo Święte i prosimy Pana o Słowo. Wtedy czujemy, jak bardzo żałosne są nasze wysiłki, kiedy nie ma w nich Boga. Wtedy po raz kolejny odkrywamy prawdę, że aby przeżyć, trzeba uwierzyć.
Nie trzeba widzieć Jezusa, żeby wierzyć, ale trzeba wierzyć, żeby Go zobaczyć