O piątej rano było jeszcze całkiem ciemno – jak to w listopadzie. Wtem horyzont na wschód od Warszawy rozświetliła raca. Obrońcy wiedzieli: zaraz zacznie się sądny dzień.
Fortyfikacje warszawskiej Pragi tworzyły trójkąt. Dwa boki stanowiły usypane z piasku szańce, trzecim była rzeka Wisła. Na szańcach, chronionych dodatkowo rowem i rzędami zasieków, stało prawie sto dział. Obrońców było razem prawie 20 tysięcy. Ale żołnierze byli wygłodzeni i zmęczeni wieloma walkami w ciągłym odwrocie, a mieszczanie nie mieli wielkiego doświadczenia w walce. Nastroje były złe. Niedawno, po przegranej bitwie, do niewoli dostał się naczelnik powstania, Tadeusz Kościuszko. Krążyły plotki, że gdy po upadku z konia pojmali go Rosjanie, wyszeptał pobladłymi wargami: „finis Poloniae” (koniec Polski). To nie była prawda, ale istotnie koniec państwa był na wyciągnięcie rosyjskiej ręki. A przeciwnik był potężny. Armia carska generała Suworowa była liczniejsza, lepiej uzbrojona i znakomicie wyćwiczona. Wynik był do przewidzenia.
Ostatnia walka
O wpół do szóstej w niebo wzbiły się kolejne dwie race znak dla moskiewskich wojsk. Pierwsze regimenty pod osłoną ciemności zaczęły zbliżać się ku szańcom Pragi. „O godzinie samej szóstej puszczono rakiet dwanaście razem, to się znaczyło, że na rozpoczęcie wystrzałów razem ze wszystkich armat i ręcznej broni” wspominał tamten dzień pułkownik Jan Kiliński. W jednej chwili wzdłuż ciemnego horyzontu przeleciał błysk z kilkuset luf armatnich, zaraz potem rozległ się ogłuszający huk detonacji, po czym do szturmu ruszyły z wrzaskiem tysiące sylwetek w wysokich czapach. Na przedzie, osłaniani celnym ogniem muszkietów, biegli saperzy. Sprawnie zlikwidowali zasieki i w odpowiednich miejscach zasypali rowy. Utorowanymi przejściami wlały się długie jęzory piechoty. „Nasi się niezmiernie bronili, ale Moskale wyszli od tego miejsca, gdzie ich się z tej strony najmniej spodziewano” pisał Kiliński.
Twardy opór
Rosjanie nie zatrzymywali się, żeby ładować muszkiety. Z nasadzonymi na lufy bagnetami parli do przodu. Na szańcach zaczęła się walka wręcz. Polacy walczyli z ponurą zaciekłością, ale nie mogli sprostać liczebnej przewadze przeciwnika. Twardo broniła się reduta na Piaskowej Górze. Na szańcu niedaleko Zwierzyńca poległ dowódca Litwinów generał Jakub Jasiński. Padł generał Paweł Grabowski i padło wielu innych walczących ramię w ramię ze zwykłymi żołnierzami wysokich oficerów. Zdobyte szańce w mig były rozkopywane, a przez powstałe wyrwy na Pragę wjechały oddziały konnych kozaków. Po czterech godzinach obrona dogorywała. Tysiące obrońców zasłało szańce i reduty, a niedobitki cofały się ku rzece. „Ach! Nieszczęśliwa godzina to była! Że do tego jeszcze postawiono przy moście praskim pana kapitana Barsa. Ten to głupiec kazał rogatki zamknąć, co ani kobiet, ani dzieci, ani bezbronnych puszczać do Warszawy nie chciał” denerwował się jeszcze po latach Kiliński.
Masakra
Wtedy stało się najgorsze. Pijani i rozwścieczeni oporem żołnierze rosyjscy zaczęli mordować ludność Pragi. Nie darowali nikomu. Wstrząśnięty angielski dyplomata Gardiner donosił w liście do brytyjskiego sekretarza stanu: „Z najwyższym żalem informuję Waszą Lordowską Mość, że atakowi na linie obrony Pragi towarzyszyło najstraszliwsze i zupełnie niepotrzebne barbarzyństwo spalone domy, zmasakrowane kobiety, dzieci przy piersi przebijane pikami kozaków, powszechna grabież”. Widok musiał być potworny, bo sam rosyjski dowódca Aleksander Suworow zapisał: „Straszny był przelew krwi; na każdym kroku ulice były okryte trupami, wszystkie place były zasłane zwłokami; ostateczne i najstraszniejsze wytępienie odbyło się nad brzegiem Wisły na oczach ludu warszawskiego. Krew płynęła strumieniami. Wisła zaczerwieniona unosiła prądem swym ciała tych, którzy tonęli szukając w niej ratunku”. Również nie wszystkim Rosjanom się to podobało. „Piętrzyły się stosy ciał żołnierzy, cywilnych, Żydów, księży, zakonników, kobiet i dzieci. Na widok tego wszystkiego serce zamierało w człowieku, a obmierzłość obrazu duszę jego oburzała. W czasie bitwy człowiek nie tylko nie czuje żadnej litości, lecz morderstwa po bitwie, to hańba” oburzał się ofi cer Lew Engelhardt. Ale niewiele to dało. Żołdactwo szalało jak wściekłe psy spuszczone z łańcucha. Dzień 4 listopada 1794 roku przeszedł do historii jako rzeź Pragi. Na placach, w zaułkach i po domach zamordowano wtedy 20 tysięcy bezbronnych Polaków.
Ura!
Dowódca rosyjskiego korpusu Aleksander Suworow napisał do carycy Katarzyny II list zawierający trzy słowa: „Ura! Warszawa nasza!”. Rosyjska cesarzowa odpisała jeszcze krócej: „Ura! Feldmarszałku!”. Tym sposobem generał dowiedział się o awansie. Do tytułu feldmarszałka dołączono wysadzaną brylantami złotą buławę feldmarszałkowską. Caryca wiedziała, że zdobycz, jaką do jej imperium wniósł Suworow, warta jest nie takich nagród. Nie było już Polski. Ostatnie pułki spod znaku białego orła składały broń. Zaczynał się długi okres zaborów. Ale pozostał naród. Dzięki niemu ponad sto lat później Polska wróciła na mapy świata.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.