Już w niedzielę w Australii rozpocznie się pierwszy w nowym sezonie wyścig Formuły 1. Faworytem w opinii większości ekspertów wciąż jest stajnia Ferrari. Włoski team z Maranello nie błyszczał podczas przedsezonowych testów (w Bahrajnie, Jerez i Barcelonie), ale nie miał też takich problemów jak McLaren. Stajnia z Woking w żaden sposób nie potrafiła przystosować się do większości nowych przepisów, które będą obowiązywały w tym sezonie.
„Usterka goni usterkę” - alarmował na początku marca dziennik „The Guardian”, odnosząc się do pechowych testów Srebrnych Strzał w Andaluzji. Hamiltonowi zapalił się bolid, a Heikki Kovalainen nie był w stanie prawidłowo go wyważyć. Kłopotów i niedociągnięć (głównie jeśli chodzi o aerodynamikę) było o wiele więcej, dlatego nawet sam szef teamu Ron Dennis stwierdził, że w Melbourne nie zdziwi się, jeśli jego kierowcy zajmą miejsca w środku stawki.
Kto może skorzystać z niemocy McLarena? Przede wszystkim debiutant w 10-zespołowej stawce, spadkobierca Hondy (Japończycy ogłosili na początku roku bankructwo) - Brawn GP.
W ubiegłym tygodniu Międzynarodowa Federacja Samochodowa (FIA) tuż przed startem rywalizacji zmieniła zasady gry. Mistrzem miał w tym roku zostać ten, kto wygra najwięcej Grand Prix, a nie zdobywca największej liczby punktów. Dla Roberta Kubicy i innych regularnych, ale niedysponujących szybkimi bolidami kierowców, oznaczałoby to koniec marzeń o triumfie w klasyfikacji generalnej. Ostatecznie po ostrym proteście teamów decyzję odroczono o 12 miesięcy.
«
‹
1
›
»