Amerykanom udało się ostatecznie zestrzelić uszkodzony obiekt. Istnieje jednak ryzyko, że część szczątków przetrwa wejście w atmosferę - pisze korespondent "Rzeczpospolitej" z Waszyngtonu
Mniej więcej 30 sekund mieli na podjęcie decyzji o naciśnięciu guzika operatorzy rakiety umieszczonej na pokładzie okrętu Marynarki Wojennej USS „Lake Erie” na Pacyfiku. Decyzja zapadła i o 4.26 nad ranem czasu polskiego satelita szpiegowski został trafiony nad oceanem.
Departament Obrony USA podaje, że wszystkie szczątki satelity wejdą do atmosfery w ciągu 48 godzin od uderzenia. W tym czasie uda się też ustalić, czy zniszczeniu uległ zbiornik z 500 kilogramami hydrazyny, wysoce toksycznego paliwa, które mogłoby zagrażać życiu i zdrowiu ludzi w rejonie upadku. Pentagon ocenia prawdopodobieństwo zniszczenia zbiornika na 90 procent.
Do zniszczenia satelity, który w wyniku utraty łączności radiowej mógł w sposób niekontrolowany spaść na Ziemię, użyto specjalnie zmodyfikowanego w tym celu pocisku SM-3. W swej normalnej wersji SM-3 są elementem amerykańskiej tarczy antyrakietowej.