Skuterem pędzi na lotnisko. Przesiada się na samolot. Serialowej roli uczy się w drodze do… Azji.
Tadeusz Chudecki gra obecnie w pięciu teatrach i w serialu. Gdy tylko ma kilka wolnych dni, wyrusza w podróż. W Europie odwiedził już wszystkie kraje. – Bo Europa jest malutka – śmieje się Chudecki. – Ale na świecie nie byłem jeszcze w większości państw – dodaje.
Podróżuję za grosze
Niedawno przejechał 700 km motocyklem po wyspie Bali. – Benzyna kosztuje tam tylko pół dolara – uśmiecha się aktor. I dodaje, że nie przepada za długim polegiwaniem na plaży. – Lubię krótkie wypady – mówi. – Jeśli gdzieś nie zdążę wszystkiego zobaczyć, mogę przecież w to miejsce wrócić.
– Lecimy samolotem do Bangkoku. Stamtąd do Sajgonu. Potem Kalkuta, Kuala Lumpur, Hongkong, Kolombo, Hanoi, Phnom Penh – pan Tadeusz jednym tchem wymienia kolejne azjatyckie miasta, które zobaczy z synem Szymonem podczas wakacji. Ale do tego czasu czekają go jeszcze inne wyjazdy. W minionym roku podróżował za granicę 44 razy.
– Podróżuję za grosze! – zapewnia. – Dosłownie. Kiedyś z synem lecieliśmy z Poznania do Faro w Portugalii za 20 groszy w obie strony – opowiada Tadeusz Chudecki. Bo aby tanio podróżować, trzeba zaplanować wyjazd wiele miesięcy przed wylotem. Pan Tadeusz opisuje to w swojej książce „Dalej w drogę. Łatwe i tanie podróżowanie po Europie i okolicach”.
Zbieram wspomnienia
Choć dotarł do dalekich krajów, w jego domu nie ma wielu pamiątek z podróży. – Ja zbieram wspomnienia z pięknych miejsc, ze spotkań z ciekawymi ludźmi – mówi. – A ostatnio z Bangkoku przywiozłem walizkę… przypraw. W stolicy Tajlandii zapisałem się na jednodniowy kurs kuchni tajskiej – dodaje.
Ale w swoich podróżach aktor najbardziej lubi poznawać ludzi. Dlatego ma wielu znajomych, na całym świecie. – Zauważyłem, że najbardziej życzliwi i gościnni ludzie żyją w krajach ubogich – mówi. – W Armenii poznałem w autobusie dwie lekarki – wspomina. – Spytałem, jak dojść do jeziora Sewan. I po chwili rozmowy zaproponowały mi kawę. Długo gawędziliśmy. Jedna z pań się rozpłakała, bo porzucił ją niejaki Vladimir. Przyjaciółka ją pocieszała, a ja plotłem coś o tym, że w Polsce dżentelmeni zachowują się inaczej – uśmiecha się podróżnik. – W Chorwacji przez pięć godzin rozmawiałem w autobusie w nieznanym mi języku – opowiada. – Chorwat opowiedział mi o swojej rodzinie, problemach bliskich, o polityce. Okazało się, że wiele słów rozumiem. Przypominały trochę polski. Inne były podobne do niemieckiego, włoskiego czy angielskiego.
Kocham języki
W pociągu czy w samolocie pan Chudecki przygotowuje się do kolejnej roli albo uczy się języka obcego. Zna ich aż osiem: angielski, włoski, francuski, niemiecki, hiszpański, portugalski, rosyjski i szwedzki. – Angielskiego nauczyłem się w szkole, a włoskiego od żony Włoszki. Z każdym kolejnym było już prościej – śmieje się pan Tadeusz. – W Portugalii zobaczyłem kiedyś bibliotekę plażową – opowiada. – Pożyczałem książeczki dla dzieci, niby dla mojego Szymona... I uczyłem się języka z tych książeczek.
Każdą wolną chwilę wykorzystuje, aby się uczyć. – Słowniki, rozmówki, programy komputerowe – jest wiele sposobów, by szlifować język – mówi.
We Włoszech ma wielu przyjaciół dzięki... wpadce językowej. – To była Niedziela Palmowa w Ziemi Świętej – opowiada. – Mieszkałem wtedy z żoną Luizą we Włoszech. Z grupą Włochów wybraliśmy się na pielgrzymkę. Ponieważ jestem aktorem, poproszono mnie, żebym przeczytał po włosku fragment Ewangelii o Męce Pana Jezusa. Gdy dobrnąłem do miejsca, w którym lud mówi do Piłata: „Ukrzyżuj Go”, wydarzył się dramat. Zamiast przeczytać Crucifiggetelo, połknąłem dwie sylaby i wypowiedziałem friggetelo, czyli „Usmażcie Go”. Od tamtej pielgrzymki minęło 20 lat, a ja wciąż słyszę od Włochów: „Taddeo, pamiętasz, jak smażyłeś Pana Jezusa w Ziemi Świętej?” – wspomina podróżnik.
Ściskam różaniec
– Jeżdżę z małym bagażem – mówi aktor. – Dwie rzeczy, bez których nigdzie się nie ruszam, to paszport i różaniec – dodaje. – W podróży jest sporo czasu, by skupić się na modlitwie. I poczuć, że nie jestem sam. Odwiedzam też miejsca święte. Po śmierci żony pojechałem do Lourdes. Bardzo tego potrzebowałem.
– Niedawno mocno ściskałem różaniec w autobusie w Meksyku – wspomina. – O godz. 9 rano wracałem z Acapulco do stolicy. O 21.30 miałem odlecieć do Polski, by zdążyć na serialowe zdjęcia i zagrać w przedstawieniu. Tyle, że w połowie drogi zepsuła się skrzynia biegów. Prawie 200 km od lotniska. Po dwóch godzinach zabrałem walizkę i wyszedłem na drogę, by złapać stopa. Zatrzymał się inny autobus. Cóż z tego, kiedy 80 km od celu wjechaliśmy w korek. Wtedy złapałem za różaniec – opowiada aktor. – O 18.30 patrzę, nadjeżdża policja na sygnale. Nie zastanawiałem się długo. Wyskoczyłem na drogę i zatrzymałem radiowóz, błagając o pomoc. „Niech pan wsiada” – usłyszałem. Policjanci dowieźli mnie na rogatki miasta. Stamtąd podjechałem metrem i nalotnisku znalazłem się o 21.15. Było za późno. Ale znów wybłagałem obsługę, by podbiegli ze mną do samolotu. Zdążyłem.
Spełniam marzenia
Tadeusz Chudecki pochodzi ze Szczecina. Po raz pierwszy wyjechał za granicę, gdy miał 18 lat. – Jechaliśmy ze szkoły do Berlina – wspomina. – Przygotowania trwały pół roku. Paszporty, wizy, opłaty, trudności. Wyobrażałem
sobie, jak żyją ludzie za zachodnią granicą. Na granicy czekaliśmy wiele godzin. Każdego dokładnie kontrolowano. Pięć kilometrów dalej autobus się zepsuł. I… zakończyła się wycieczka. Dzisiejsze podróże są po to, by odreagować tamtą podróż – żartuje pan Tadeusz. – A kiedyś chciałbym przenieść się na stałe do Włoch – zdradza. – Upatrzyłem sobie nawet takie miejsce w niewysokich górach, blisko morza.
W domu aktora leży mnóstwo przewodników i map. – Bo podróż to nie tylko wyjazd – wyjaśnia. – Najpierw jest marzenie. Potem przygotowanie do podróży. Czytam o tym kraju, uczę się języka. Wreszcie spełniam marzenie. – Ale to nie koniec – dodaje. – Po powrocie do domu kataloguję wrażenia.