Dawno już nie fałszowałem tego malarza, a wielokrotnie miałem ochotę. Bo też William-Adolphe Bouguereau bardzo się do tego nadaje.
To znaczy do fałszowania – nie do „mania ochoty”. A nadaje się, bo w jego obrazach jest zazwyczaj mnóstwo detali, a przy tym wszystko to takie ładne, że żal tego nie ruszać. Ja wiem, że na to, co jest ładne, są różne poglądy. Jedni uważają, że ładne jest to, co się podoba, ale drudzy mówią, że to, co się komuś podoba, nie oznacza, że innemu się też musi podobać. I to prawda, ale jednak są takie rzeczy, które podobają się wszystkim albo prawie wszystkim. No i obrazy pana Bouguereau takie właśnie są – nie znam nikogo, kto powiedziałby, że jego obrazy są brzydkie. Inna sprawa, czy są modne. Bo styl zwany akademickim, w jakim malował, za jego życia był bardzo ceniony, a potem już mniej. Później, w XX wieku, w modzie były inne style: modernizm, ekspresjonizm, postmodernizm i inne takie. Nawet obrazy abstrakcyjne się niektórym podobały, choć takich za wielu nie kojarzę. Z akademizmem było inaczej. Był to kierunek w XIX-wiecznej sztuce, który sięgał do dawnych wzorów, antycznych i innych, powszechnie przez ludzi uważanych za doskonałe. Widać to było też w tematyce: mitologia, religia, historia – związane z nimi motywy malarze akademiccy podejmowali bardzo chętnie. Takiego malarstwa zaczęto uczyć w akademiach – stąd nazwa kierunku. Studenci musieli opanować warsztat perfekcyjnie, a to, co znalazło się na obrazie, powinno było wyglądać piękniej niż w rzeczywistości. Należało „poprawiać naturę”, dlatego na przykład przedstawiani ludzie najczęściej mają idealne figury. Oczywiście nie każdemu się udawało to „poprawianie”, ale akurat Williamowi Bouguereau udawało się zawsze. Był najlepszy w klasie w szkole w Bordeaux, a gdy uznał, że tam już niczego się nie nauczy, postanowił studiować w Paryżu. Żeby zdobyć na to pieniądze, malował portrety na zamówienie. W ciągu miesiąca zdążył ich stworzyć 33, co znaczy, że musiał średnio każdego dnia namalować więcej niż jeden. Wyobrażacie sobie? Może sobie wyobrażacie, ale wierzcie, że to był niezły wyczyn. W Paryżu oczywiście też mu świetnie szło. Dostał nagrodę, dzięki której mógł przez trzy lata studiować w Rzymie, wśród dzieł najlepszych mistrzów starożytności i renesansu. Potem wrócił do Francji, gdzie malował obraz za obrazem, a co jeden to lepszy. Przez większość życia kształcił studentów, a miał ich co niemiara. Zbierał nagrody i wyróżnienia, no i oczywiście niezłe pieniądze za obrazy, bo przy wszystkich zajęciach malowanie było dla niego najważniejsze. Dzięki temu pozostało po nim bardzo wiele dzieł. Wśród nich to, które tu widzicie. Wybrałem je, bo Dzień Matki blisko, a tematyka pasuje. Tytuł brzmi „Wstanie”, czy jakoś tak. Chodzi o to, że dziewczynka właśnie wstała z łóżka i tuli się do mamy. Zwróćcie uwagę na perfekcję wykonania. Prawie czuje się gładkość skóry, szorstkość płótna, miękkość aksamitu. Gdybyście mogli zobaczyć to w większym rozmiarze, bylibyście zdumieni, jak dokładnie malarz namalował każdy szczegół koronkowej koszuli, w którą ubrana jest matka. Do tego gra świateł, połysk przedmiotów, mimika twarzy – no po prostu perfekcja. I dlatego po latach zapomnienia Bouguereau znowu jest w cenie – i teraz to już chyba tak zostanie. W obrazie jest dziewięć fałszerstw. Życzę znalezienia wszystkich.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.