I co, nie podoba się Wam ten obraz? Nie widzę, nie słyszę. Aha, czyli się podoba
Zresztą zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. Nie bez powodu autor jest do dziś uważany za jednego z najlepszych ilustratorów, jacy chodzili po tej ziemi. A właściwie po tamtej, amerykańskiej. Bo ten malarz właśnie, Newell Convers Wyeth, był Amerykaninem. Urodził się w 1882 roku, ale wtedy jeszcze nie jako malarz, tylko jako noworodek. Kiedy został starorodkiem, zaczął uczyć się rysunku, a potem malowania. W 1902 roku poznał artystę Howarda Pyle’a, u którego przez dwa lata studiował. Dobrze na tym wyszedł, bo Pyle znał się z wieloma wydawcami i swoim studentom załatwiał u nich pracę. No i tak młody Wyeth na początku 1903 roku zadebiutował na łamach bardzo wtedy popularnego tygodnika „The Saturday Evening Post”. Jego ilustracje natychmiast się spodobały, więc przyszły dalsze zamówienia. Ale młody artysta chciał się doskonalić. Jego mistrz zale- cał malowanie z natury, więc Wyeth wyethał… wyjechał na Dziki Zachód, żeby poznać Indian z plemion Ute i Nawaho. Mieszkał wśród nich przez kilka miesięcy, pracował przy znakowaniu i wypasie bydła i przewoził pocztę. Cały czas przy tym obserwował i rysował wszystko, co się ruszało – a czasem i to, co się nie ruszało. Tak zebrał pokaźną kolekcję rysunków przedstawiających indiańskich wojowników, kowbojów i poszukiwaczy złota. Bardzo mu się to potem przydało. Jego prace wykonane na tej podstawie zrobiły wrażenie i tak Wyeth stał się sławny. Własnym dzieciom też zaimponował – a wychował ich z żoną pięcioro – bo wszystkie one, oprócz jednego, poszły w jego ślady. Ba, nawet mężowie jego córek zostali malarzami. Potem malarstwo wybrał także jego wnuk. W każdym przypadku on sam udzielał pierwszych lekcji. W 1911 roku Newell Convers Wyeth dostał pierwsze zlecenie na zilustrowanie książki. Była to ogromnie wtedy popular- na „Wyspa skarbów”. Rysunki Wyetha sprawiły, że stała się jeszcze bardziej popularna. Bo też były to ilustracje świetne, działające na wyobraźnię. Nic dziwnego, że za tym posypały się dalsze zlecenia. I tak powstały ilustracje do takich tytułów jak „Czarna Strzała”, „Robin Hood”, „Przypadki Robinsona Kruzoe”, „Ostatni Mohikanin” i wielu innych. W sumie Wyeth wykonał prawie 4000 ilustracji do książek i czasopism. Wychodzi na to, że tworzył prawie sto świetnych ilustracji rocznie, czyli dwie na tydzień. A do tego trzeba doliczyć reklamy dla tak znanych firm jak Lucky Strike i Coca-Cola oraz wiele dodatkowych prac, takich jak obrazy czy murale. To dzieło, które tu widzicie, to obraz olejny, który Wyeth namalował w 1923 roku na pamiątkę jednego ze swoich uczniów, Williama Clothiera Engle’a, który sam marzył, żeby coś podobnego stworzyć: scenę, w której dzieci bawiące się nad morzem patrzą w chmury. Niestety Engle nie zdążył – zmarł młodo na gruźlicę. Na prośbę kolegów zmarłego jego mistrz spełnił marzenie ucznia. Namalował szóstkę dzieci spoglądających na skłębione obłoki, w których widzą olbrzyma z maczugą. Żaden dorosły by go nie dostrzegł. Pięcioro maluchów to dzieci artysty, a ten po lewej, w białej czapce – to Engle. Obraz wisi do dziś w jadalni szkoły Westtown. I wciąż jest tam jadalnia. Tylko do obrazu nie można za blisko podchodzić, bo odezwie się alarm. To tyle. Fałszerstw jest dziewięć. Powodzenia!
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.