Jak się ma taki obraz na ścianie, to pozostaje przy przeciwległej ścianie ustawić fotel bujany, usiąść w nim i patrzeć, patrzeć, bujać się, patrzeć… I delektować się zestawem kolorów, elegancją, finezją linii i czym tam jeszcze.
Malarstwo secesyjne już takie jest, a ten obraz sięga właśnie do stylu secesyjnego. Autor dzieła, Edward Okuń, namalował na nim siebie ze swoją żoną Zofią. Od razu mówię, że żona to ta kobieta idąca tuż przy malarzu. Żeby kto nie myślał, że to ta wiedźma, wyglądająca ukradkiem zza peleryny, którą artysta okrywa siebie i żonę. Wzrok i wyraz twarzy starszej pani nie pozostawiają wątpliwości: nie ma ona przyjaznych zamiarów. A kto to taki? – zapytacie. To uosobienie wojny. Wojny? Siwa, zgarbiona i bezzębna staruszka? No tak. Już tytuł obrazu o tym mówi: „My i wojna”. My – to malarz i jego żona. W takim razie wojną musi być ta trzecia osoba. Żona patrzy uważnie na twarz męża, a ten jest skupiony na niesionych w rękach kwiatach. Pani Zofia też zresztą zdaje się osłaniać lewą ręką te kwiaty, a prawą wyciąga, jakby chciała powstrzymać wścibskość wiedźmy. Starucha z zazdrością spogląda na kwiaty. Mimo że jest mocno pochylona, czy może zgarbiona, robi wielkie kroki bosymi nogami. Te stopy kontrastują z eleganckimi butami pana i pani. Wydaje się, jakby wiedźma osaczała parę małżonków i czyhała na ich dobro. O co tu chodzi? To jest obraz symboliczny, więc różne jego elementy coś wyrażają. Warto pamiętać, że Okuń zaczął malować ten obraz w 1917 roku, gdy trwała jeszcze pierwsza wojna światowa, która zdemolowała m.in. większość Europy. Nie było prawie rodziny, w której ktoś by nie zginął. Wojna odarła ludzi z wielu cennych, dobrych i pięknych rzeczy. Prawdopodobnie symbolizują je te kwiaty niesione przez małżonków. Oni jeszcze nie dali ich sobie wydrzeć – to jest ich wzajemna miłość. Nie dali sobie też odebrać godności – może to wyrażać elegancja obojga i ich dbałość o strój. Płaszcz, którym oboje się okrywają, wskazuje na ich troskę o zachowanie człowieczeństwa pomimo okropności wojny. A te okropności widać w tle. – Jak to, przecież to takie ładne, kolorowe tło – zdziwicie się. No tak, ładne, ale gdy się przyjrzycie uważnie, zauważycie, że to turkusowe i szafirowe „coś” to sploty kąsających się wzajemnie wielkich ni to węży, ni to smoków. Z ich głów wyrasta coś podobnego do skrzydeł ćmy, która kojarzy się ze śmiercią. Jeden z tych stworów leży już martwy u dołu tła. Morał z tego taki, że wszelka wojna może się komuś wydawać atrakcyjna jak tło tego obrazu, ale z daleka. Gdy wojna człowieka dotknie, on szybko się przekona, że to kłębowisko potworów i zrozumie, że bardzo trudno w tych warunkach zachować człowieczeństwo. Wystarczy. Fałszerstw w tym obrazie jest siedem. Powodzenia! Tradycyjnie dziękuję za nadesłane odpowiedzi i biorę się do wyłonienia zwycięzcy. Kto nam się tu wyłonił… Mikołaj Kowalski z Dębowca. Gratuluję, jak stąd do Australii. ▲ „My i wojna”, 1917-1923 Muzeum Narodowe w Warszawie Edward Okuń 1872-1945
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.