Kiedy myślę o drużynie Piasta, przypominają mi się dwie bajki – o Kopciuszku i o Królu Lwie.
N ikt nie spodziewał się takiego finiszu. Rok temu Piast Gliwice o mało nie spadł z Ekstra-klasy. A Waldemar Fornalik omal nie stracił pracy. Przed sezonem 2018/2019 trener gliwiczan na swojej liście zawodników nie miał bardzo znanych nazwisk. Skromnie, ale z wiarą we własne siły – taki był początek. Piast wystartował w roli Kopciuszka. Kibice, piłkarze i prezes klubu – wszyscy wierzyli na szczęście, że trener „ma tę moc” (wiem, to już całkiem inna bajka). Były selekcjoner reprezentacji (W. Fornalik prowadził naszą kadrę w 18 meczach) miał dobry plan treningowy i nosa do ustawienia zawodników. Wprowadził żelazną dyscyplinę. A piłkarze go słuchali i bardzo cenili. Na boisko wychodzili z wysoko podniesioną głową, jak prawdziwi mistrzowie. Ale z respektem dla rywala. Wiosną pokazali lwi pazur. Do utraty sił walczyli na każdym metrze boiska o pierwszy od 30 lat tron dla klubu ze Śląska. W 1989 roku (zapytajcie tatę czy dziadka, czy pamiętają) szczyt tabeli wyglądał następująco: Ruch Chorzów, GKS Katowice, Górnik Zabrze. A w mistrzowskiej drużynie Ruchu na obronie grał wtedy Waldemar Fornalik, czy jak niektórzy mówią „Waldek King”. Słówko „king” pasuje zresztą do słowa „Piast”. Pamiętacie, z jakiej dynastii pochodził pierwszy król Polski?... Każda dobra bajka powinna mieć dobre zakończenie. W Gliwicach nikt jednak nie myśli o końcu... Raczej o początku nowej dynastii – Piastów. Niedługo eliminacje do Ligi Mistrzów. I walka o obronę tytułu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.