Pani głośno odczytała krótki list, tym razem do nas. „Szalone psy! Za to, że od tylu dni korzystacie swobodnie z naszego lasu, zażywacie pełnej swobody i już zapomnieliście, jak się chodzi na smyczy, musicie złożyć mi daninę ze swoich kości. Wezmę sobie tyle, ile zechcę, a resztę zakopię gdzieś pod drzewem liściastym w promieniu 10 metrów. Leśny Chochlik”. Siedzieliśmy wpatrzeni to w Panią, to w siebie. Pierwszy Ramon warknął, szczeknął i ruszył przed siebie z nosem przy ziemi. Agar pobiegł w przeciwnym kierunku, ja przed siebie, a Trampek za mną. Jeszcze nie potrafi radzić sobie sam. T
Hau, Przyjaciele!
Zabawa trwa, zarówno młodzi jak i dorośli wymyślają różne dowcipy. Dzisiaj jednak przesadzili. Przy śniadaniu czekaliśmy cierpliwie my, psy, aż dadzą nam nasze ulubione kości. To codzienny rytuał, gdy ktoś z obozowiczów podchodzi do dołu, w którym złożyli różne puszki, słoiki, pudełka. W jednym są nasze ulubione kości. Siadamy rządkiem obok dołu i każde z psów wbija wzrok w człowieka, zaklinając go wręcz, by jemu dać pierwszemu. Kobiety i dziewczyny dają najpierw mi, bo wiadomo, jestem sunią, należy mi się. Najmłodszy, czyli Kamil, daje kostkę Trampkowi, bo mówi, że oni są zawsze pokrzywdzeni. Filip i Radek wyróżniają Ramona i Agara, taka chłopięca solidarność. Ale to tylko zabawne rytuały, bo potem wszyscy chrupiemy, gryziemy, warczymy, spoglądamy na siebie nieufnie, bo może kolega ma większą lub lepszą kość. No i dzisiaj, gdy Pani podeszła do dołu, a my, psy warowaliśmy przy niej, rozgarniała pudełka, puszki i słoiki i nic. Nagle dostrzegła kartkę. Zaczęła się śmiać. Dzieci natychmiast przybiegły do niej. Pani głośno odczytała krótki list, tym razem do nas. „Szalone psy! Za to, że od tylu dni korzystacie swobodnie z naszego lasu, zażywacie pełnej swobody i już zapomnieliście, jak się chodzi na smyczy, musicie złożyć mi daninę ze swoich kości. Wezmę sobie tyle, ile zechcę, a resztę zakopię gdzieś pod drzewem liściastym w promieniu 10 metrów. Leśny Chochlik”. Siedzieliśmy wpatrzeni to w Panią, to w siebie. Pierwszy Ramon warknął, szczeknął i ruszył przed siebie z nosem przy ziemi. Agar pobiegł w przeciwnym kierunku, ja przed siebie, a Trampek za mną. Jeszcze nie potrafi radzić sobie sam. Towarzystwo przy stolikach nas dopingowało. Kamil niepotrzebnie biegał między nami i mylił trop. Agar dwa razy zaczął kopać w piaszczystym podłożu, ale to były pomyłki. Trampek za każdym razem chciał mu pomagać, za co w końcu oberwał. Dziewczyny nam współczuły, chłopcy się śmiali. Podniosłam łeb, potem go gwałtownie zniżyłam i ruszyłam w kierunku starej, pięknej brzozy. Nie miałam wątpliwości, że tu zakopane są nasze kości. Psy zaraz do mnie dobiegły. Nasze łapy wyrzucały w powietrze mnóstwo piachu i po chwili radosnym szczekaniem obwieściliśmy zwycięstwo. Tak, dzisiaj dobrze nam znane kości smakowały inaczej, o wiele lepiej. Ale ukrywania, porywania już chyba nie będzie. Ruszamy na wyprawę kajakową, a jutro wielka liga siatkówki. Cześć., Astra