Hau, Przyjaciele!
Wczoraj, gdy wracałam z dziewczynami dalekiego spaceru, wyszedł do nas ksiądz Wojtek. Obok niego stała dziewczyna: raczej niska, jakby skulona, przestraszona, bez uśmiechu. „ To nasza nowa parafianka, przyjmijcie ją do wspólnoty, liczę na was.” Miałam wrażenie, że ksiądz Wojtek z ulgą oddalił się, a Natalia, bo tak ma na imię dziewczyna, skuliła się jeszcze bardziej. Paulina zaprosiła wszystkich do altany i zaraz pobiegła z Jadzią po wodę i kubeczki. I ja udałam się do kuchni, bo głód mi doskwierał. Przyjaciółki ładując ciasteczka na talerzyki wymieniały się uwagami na temat „smętnej” Natalii. Wróciłyśmy do altanki, gdzie rozmowa raczej się nie kleiła. Nowa koleżanka odpowiadała jednym słowem, kompletnie bez pewności siebie. Rozkręciła się dopiero, gdy opowiadała, jak w jej dawnej parafii marianki pełniły służbę. Cała uwaga skupiona na powadze, na hierarchii, że młodsze nie mogły zabierać głosu, że bardzo ważny jest każdy element stroju, że zebrania są poważne, głównie rozliczenia obecności, modlitwy, krytyka złego zachowania. „Ej, Natalia, u nas się rozruszasz. Niczego się nie bój. Możesz czasami nie przyjść, możesz mówić, co myślisz, możesz mi powiedzieć wprost, co cię u mnie denerwuje”- Kamila mówiła z przekonaniem, a ja miałam wrażenie, że nowa koleżanka prostuje się i tak, nie mylę się, leciutko się uśmiecha. A może trochę śmieszyła ją animatorka, rozczochrana, czerwona po długiej wędrówce, mówiąca z wielką pasją. Akurat mocno gestykulowała, więc wyrwałam jej babeczkę z ręki. Wybuch salwy śmiechu ostatecznie przekonał Natalię, że tu panują zupełnie inne zwyczaje. Cześć. Astra