W młodości irytowały mnie pulchne aniołki, nadskakujące zazwyczaj Panu Bogu albo świętym w okolicach ołtarzy.
Teraz zresztą też mnie irytują, ale to już nie jest tak jak w młodości. Niemniej jednak szanuję te aniołki, bo zazwyczaj są zabytkowe, a więc starsze ode mnie. Nie mogę też się rzucać, że anioły tak nie wyglądają, bo ja nie wiem, jak wyglądają. Prawdopodobnie w ogóle nie wyglądają, bo są duchami, ale jednak gdy się ludziom pokazują (na przykład przy pustym grobie po zmartwychwstaniu Pana Jezusa), to jakiś wygląd przybierają, żeby ludzie je w ogóle mogli zobaczyć. W Biblii nieraz o czymś takim czytamy, ale nigdzie nie jest napisane, żeby to były pulchne odpowiedniki amorków. Częściej są to „młodzieńcy” – i gdy spotykają się z ludźmi, to raczej bez skrzydeł. Skrzydła u aniołów pojawiają się w wizjach proroków albo u cherubów wyrzeźbionych na Arce Przymierza. Pewnie dlatego jakoś tak się utarło, że aniołowie obowiązkowo mają skrzydła, tak jak Chuck Norris kapelusz. No i na tym obrazie, który tu widzicie, aniołowie mają skrzydła, ale poza tym, moim zdaniem, wyglądają całkiem przyzwoicie. Mnie przynajmniej w żadnym stopniu nie irytują i dlatego myślę, że stanowią sensowną ilustrację do obrazu „Królowa Aniołów”. Bo tak się nazywa ten obraz. Jego istotą nie są oczywiście aniołowie tylko Maryja z małym Jezusem, ale aniołowie grają tu jakąś rolę. Pokazują, na ile ludzka wyobraźnia może to wyrazić, uwielbienie, jakim istoty niebiańskie otaczają Jezusa i Jego Matkę.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.