Pod starą gruszą opowiadała dzieciom o Panu Bogu. Grusza do dziś wydaje owoce. Tak jak Karolina.
Szesnastolatka długo uciekała przed rosyjskim żołnierzem. Dogonił ją w bagiennym lesie. Sto lat później, w miejscu, w którym zginęła Karolina, modlimy się razem z Iwoną, Izą, Dominiką, Justyną, Krzyśkiem i Kubą. Gimnazjaliści miejsca związane z życiem błogosławionej Karoliny Kózkówny znają jak własną kieszeń.
Jeszcze się wyśpię
– Opowieść zacznie się tutaj – wskazują starą chatę w Wał-Rudzie, małej wiosce niedaleko Tarnowa. W odbudowanym domu rodzinnym Kózków znaleźć można pamiątki sprzed stu lat. Karolina urodziła się tu we wtorek, 2 sierpnia 1898 roku. Miała dziesięcioro rodzeństwa. – Jej dom nazywano „kościółkiem” albo „betlejemką” – opowiada Dominika Pohnka. – Zawsze tętnił modlitwą – dodaje. Dzieci rozpoczynały dzień od wspólnego pacierza. Gdy się budziły, na dzień dobry słyszały godzinki ku czci Matki Bożej. Rodzice śpiewali je codziennie. Czasem przychodzili też sąsiedzi, żeby… pomodlić się u Kózków. Stał tu nawet ołtarzyk Matki Bożej. – To jest czarna chustka Karoliny – pokazuje gablotę Iwona Patulska. – O, a tu jej zdjęcie z Pierwszej Komunii Świętej. Obok Iwony, przed oryginalnym łóżkiem Kózków, klęczy figura młodej dziewczyny. To prawdziwa scena z życia Karoliny. Nastolatka długo modliła się przed zaśnięciem. Nawet tata zwracał jej uwagę. „Idź już spać, bo zimno, nie klęcz tyle” – mówił Jan Kózka. „Jeszcze się wyśpię” – odpowiadała krótko córka. I przesuwała palcami kolejny paciorek różańca.
Droga do nieba
Przed chatą spotykamy 79-letniego Jana Kurtykę. Mieszka zaraz obok. To siostrzeniec błogosławionej Karoliny. – Mama była cztery lata młodsza od Karoliny – wspomina pan Jan. – Opowiadała mi o jej rozmodleniu i o wspólnych pielgrzymkach do Tuchowa. Ja też coś zawdzięczam Karolinie – zamyśla się. I po chwili opowiada: – Przez trzy lata prosiłem ją, żeby pomogła przestać palić papierosy. I pięć lat temu papierosy po prostu przestały mi smakować – uśmiecha się pan Jan. „Żeby się tak dostać do nieba… – westchnęła któregoś dnia Karolina – jakby tam było dobrze”. Teraz, co miesiąc, zawsze osiemnastego, dokładnie o 15.00 niedaleko domu błogosławionej Karoliny zbiera się długi łańcuszek ludzi. Przychodzą z okolicy, niektórzy przyjeżdżają z daleka. – Czasem dwa tysiące osób, czasem trzy tysiące i więcej – mówi Kuba Nowak. – Razem idziemy za Karoliną – dodaje. Wskazuje drewnianą bramę, przez którą przechodzą, i dalej ścieżkę w stronę lasu. – Tu rozpoczyna się Droga Krzyżowa. Ostatnia stacja jest tam, gdzie zginęła Karolina – wyjaśnia Kuba.
Całość w listopadowym "Małym Gościu"