Rozgrzany piasek przyjemnie ogrzewał stopy budowniczych fortecy. Początkowo miały stanąć cztery okrągłe wieże, lecz Lidka stanowczo zaprotestowała. – Taki zamek to robota dla przedszkolaków. Stać nas na co najmniej sześć wież i mur obronny – po tych słowach odwróciła się na pięcie w stronę morza.
Podniosła wiaderko i ruszyła po wodę i kamyki. Daria zachowywała się tak, jakby w ogóle nie usłyszała młodszej siostry. Kopała dalej fosę. Mokrym piaskiem przykrywała nogi siedzącej obok Lucynki, która zmieniała się powoli w czteroletnią syrenkę. Po dłuższej chwili Lidka wróciła. Ciężkie wiaderko wypadło jej z rąk, gdy zamiast wielkiej twierdzy zobaczyła... wielką stajenkę z piasku. Byli wszyscy: Maryja, Józef, pasterze, zwierzęta. No i oczywiście Dzieciątko w żłóbku, ustawionym z patyków. Teraz, do maleńkiego Jezusa podszedł mały Wojtuś. W pelerynie z czerwonego ręcznika, szedł jak król niosący dary. I Miły, letni sen Darii przerwał głośny płacz braciszka. Dwunastolatka wstała z łóżka, wsunęła kapcie i wyjrzała przez okno. – Ciemność i zimność – pomyślała. Zamknęła oczy, ale obraz żółtego piasku i turkusowego morza zniknął na dobre. Jej młodsze siostry spały twardo, śniąc swoje sny. Wyszła więc z pokoju w kierunku bladego światła bijącego od kuchni. Mama próbowała uspokoić chłopca, lecz on wcale nie myślał przestać płakać. – Co się dzieje? – ziewnęła Daria. – Wojtusiowi przebija się trzonowy ząb. A to bardzo boli – powiedziała mama. – Czy trzonowy ząb nie mógłby poczekać do rana z tym przebijaniem? – Daria pogłaskała Wojtusia po czarnej główce. – Tata śpi? – zdziwiła się. – Skądże! Pojechał do apteki po specjalny żel na dziąsła. Dziewczynki śpią? – odwzajemniła się pytaniem mama. – Oh, do późna pakowałyśmy prezenty... Lulu uparła się, że chce sama. „Sama, sama, sama, sama...” – ostatnio to jej ulubione słowo. Tylko, że przez to jej „sama, sama, sama” muszę ciągle po niej „poprawiać, poprawiać, poprawiać”. – No, kładź się już spać – uśmiechnęła się mama. A razem z nią uśmiechnął się Wojtuś. – Wszystkiego najlepszego, braciszku – szepnęła Daria. – Dzisiaj Wigilia i twoje pierwsze urodziny. Pamiętasz, mamo? Wojtek rodził się w szpitalu, a my nawiązywałyśmy wigilijne kontakty sąsiedzkie – zachichotała. – Oj, pamiętam, zmykaj już do łóżka! Z samego rana wyjeżdżamy. II Rano wszystko działo się bardzo szybko. Dokładnie tak, jak w piosence Ani Brody, która z radia w kuchni rozlegała się po całym mieszkaniu: „Szybko, zbudź się, szybko, wstawaj, szybko, szybko, stygnie kawa, szybko zęby myj i ręce, szybko światło gaś w łazience, szybko tata na nas czeka, szybko tramwaj nam ucieka, szybko, szybko bez hałasu, szybko, szybko nie ma czasu...”. Tylko tramwaj się nie zgadzał. Bo tata czekał w samochodzie. – Jak mają się tu zmieścić jeszcze jacyś ludzie? – drapał się po głowie, wciskając między siedzenia niedużą torbę. W ostatniej chwili ujrzał zieloną karteczkę z napisem „Ostrożnie!”. Lekko potrząsnął pakunkiem. – Ciasteczka imbirowe, drobne prezenty albo coś – pomyślał. Na wszelki wypadek położył to „coś” na samym szczycie wielkiej góry wznoszącej się w bagażniku auta. W tym czasie w domu trwały negocjacje. Każda z trzech sióstr chciała zabrać ze sobą coś, co mama uważała za zbyteczne podczas świąt Bożego Narodzenia. W końcu padło słowo „kompromis” i dziewczyny wiedziały, że to koniec rozmowy. I nic więcej nie wywalczą. Najchętniej trudne słowo mamy zastąpiłyby innym słowem – „porażka”. Lidka spakowała tablet, Lucynka kucyka, a Daria dyktafon z dużym mikrofonem do nagrywania szumu morza. Rodzice już dawno postanowili, że Wigilię i następne dni wszyscy spędzą u babci i dziadka nad morzem. – Beczka!!! – krzyknęła Lidka, gdy tylko samochód ruszył sprzed domu. – Tato, stój! Gdzie jest Beczka? Zapomnieliśmy o Beczce! Oj, Beczka! – To ty zapomniałaś – parsknęła śmiechem Daria. – Jak myślisz, czyje to uszy, Wojtusia? – siostry spojrzały za siebie. Pies niemrawo podniósł głowę, po czym ułożył się wygodnie na swoim kocu. – Zaraz, co tu tak pachnie? – zmieniła szybko temat Lidka. – Pierniczki! Możemy?! Mamo, tylko po jednym... Słowo harcerza! – Przecież ty nie jesteś harcerką. Nawet nie jesteś zuchem, jak ja – zauważyła najmłodsza siostra. – Ale, ale... – Lidka szukała słów, które pozwoliłyby jej wyjść z twarzą z tej rozmowy. – Ale na harcerstwie znam się lepiej niż ty. I wiem, co to prawdziwy honor – powiedziała z uniesioną brodą. – Co to prawdziwy honor? – dopytywała Lili. – Za mała jesteś do tych spraw – teraz broda Lidki znajdowała się już niemal w chmurach. Siedem pierników, dwie kłótnie rodziców i trzy nudne, przegadane radiowe audycje, a potem to wszyscy już spali. To znaczy wszyscy, prócz rodziców. Gdy się obudzili – a nie była to pięciominutowa drzemka – padły trzy słowa, które ucieszyły dzieci nie mniej niż kosztowanie świątecznych pierników: „Jesteśmy na miejscu!”. III Babcia z dziadkiem stali już w oknie. Didi, Lili i Lulu od razu pobiegły do ogrodu, żeby stoczyć wigilijną bitwę śniegową. Wróciły z minami wiele mówiącymi mamie. Bo mama najlepiej wiedziała, która mina, co oznacza. Wiedziała, kiedy córki coś napsociły, a kiedy chciały o coś poprosić. Tym razem chodziło o to drugie. Na pierwszą linię starsze siostry wysunęły czteroletnią Lulu. A Lulu nigdy nie owija w bawełnę. – Chcemy zobaczyć morze! – palnęła szybko. I znów rozpoczęły się słynne chyba na całym świecie negocjacje sióstr z władzą, czyli z mamą. Mama: „Niedługo pierwsza gwiazdka i wieczerza...”. Siostry: „Na pewno zdążymy, to blisko...” Wreszcie odezwał się tata: „Wsiadajcie do auta. Podjedziemy tylko na wydmy i z powrotem”. Tata nie skończył mówić, a córki już były przed domem. Do morza rzeczywiście było blisko. Tyle że samochód musiał pokonać drogę przez las. Tata spojrzał na zegarek. Późno. Trochę żałował, że dał się przekonać. Postanowił podjechać jak najbliżej plaży. Wydmy już się było widać, gdy nagle... auto stanęło, a silnik dziwnie zawarczał. Tata wyskoczył jak poparzony. – Ale kanał – jęknął. – Zakopaliśmy się. I jeszcze przebiliśmy oponę – usiadł bezradnie w fotelu. – No to faktycznie kanał – powtórzyła Lili. Samochód wpadł po uszy...a właściwie po felgi. I nikt na świecie, nawet tata, nie mógł wymienić koła w tym miejscu. – To przecież nie środek pustyni. Dzwonię po wujka Pawła. Pomoże mi wypchać stąd auto. A wy idźcie zobaczyć to swoje morze – w tonie taty pobrzmiewała nutka pretensji. Siostrom zrobiło się przykro, że obwinia je za awarię. Przecież to on zdecydował, żeby wjeżdżać na niepewny grunt. Ale dobry humor wrócił na pierwszy widok białych fal uderzających o brzeg. Niektóre przypominały wodne potwory, inne turlały się jak grupka przedszkolaków, jeszcze inne tańczyły jak baletnice. Tata siłował się z maską samochodu, a zasłona nieba stawała się coraz ciemniejsza. – Zimność i ciemność – powiedziała do siebie Daria. – Wracamy do taty – wyciągnęła dłonie w stronę sióstr. I wtedy zza wydmy wyłonił się wielki kształt człowieka. Kształt szedł w stronę sióstr. Lekko sapał i z każdym krokiem stawał się coraz większy. IV – Tato!!! – bez namysłu zawołały Didi i Lili, ale szum fal rozmywał ich głos. Bezosobowy kształt zamienił się w mężczyznę w kapitańskiej czapce i z fajką wetkniętą w usta. – Co wy tu robicie? – zadudnił potężnym głosem. – Tato!!! – siostry krzyknęły jeszcze głośniej. Mężczyzna odwrócił się w stronę samochodu i ruszył wolno przed siebie. – Biedny tata – rozpłakała się Lili. – To na pewno jakiś seryjny morderca – dodała. – Albo zbieg z więzienia ukrytego na morzu – ciągnęła Didi. Nieoczekiwanie morderca lub zbieg wpadł tacie w objęcia. Dziewczyny podbiegły bliżej. – To pan Zygmunt – tata machnął ręką, wołając córki. – Posłuchajcie, zaraz przyjedzie wujek. Na pewno zmarzłyście. Pan pokaże wam latarnię, zagrzejecie się. Cała czwórka maszerowała równym, żołnierskim krokiem. Myśl o obiecanym kubku herbaty i rozgrzanym piecu dodawała im werwy. – Proszę pana, przy naszym domu też są latarnie – zaczęła rozmowę Lidka. Pan Zygmunt uśmiechnął się pod wąsem. I wskazał coś palcem. – Pierwsza gwiazdka! – podskoczyła Lucynka. Powietrze przecinał długi słup białego światła. – To wcale nie gwiazda. Tylko, co...? – zdziwiła się starsza siostra. – To moja latarnia. Nocą wskazuje drogę żeglarzom – powiedział latarnik. Widok latarni morskiej nocą na każdym robi wielkie wrażenie. Siostry zaniemówiły. Ich małe latarki oczu śledziły wielkie światło krążące po czarnym niebie. – Wow – pierwsza odezwała się Daria. To wszystko, co miała do powiedzenia. Latarnik otworzył żelazne drzwi. Za nimi wiły się schody. – Musimy się wspinać – latarnik przepuścił siostry przodem. Lidka głośno liczyła schody. Przy czterdziestym stopniu odwróciła się. Spojrzała w dół. – Czy te schody prowadzą do nieba? – zapytała poważnie gospodarza, a po chwili dodała: – Naprawdę nie ma pan windy? – Naprawdę nie mam windy. Nie mam też komputera, telewizora, ani czajnika elektrycznego – zarechotał latarnik. – Już blisko, jesteśmy w połowie drogi – kiwnął głową i wziął na ręce Lucynkę. V Widok z pokoju latarnika przypominał widok z chmury. Siostrom wydawało się, że fruną jak ptaki nad taflą morza. – Jesteśmy w morskim oku – stwierdziły zgodnie. Nawet zwykła herbata z fusami smakowała jak nie herbata, tylko jakiś słodki napar pochodzący z dalekiej wyspy. – Muszę pilnie zejść na dół – nagle i dosyć tajemniczo oznajmił pan Zygmunt. – Tylko pod żadnym pozorem mi stąd nie wychodźcie! – podniósł głos. Zapalił fajkę, wypuścił dym i wyszedł. Siostry przez jakiś czas napawały się rozległym widokiem lasu, morza i gwiazd. Lidka pierwsza wyszła z pokoju. – Coś jest wyżej – szepnęła do siebie, widząc wijące się w górę schody. Rozejrzała się, po czym ruszyła. Dwa piętra wyżej był szczyt latarni. Na dłoniach poczuła chłód. A gdzieś w środku przyjemny dreszczyk emocji. Stała przed potężnymi stalowymi drzwiami. Pociągnęła za klamkę. Najpierw poczuła opór, ale w końcu zawiasy głośno zaskrzypiały. Lili odważnie postawiła stopę w mroku zimnej kanciapy. Wspięła się na czubki palców i przekręciła włącznik światła. – Niezła rupieciarnia – pomyślała. Jej wzrok zatrzymał się na wielkiej, drewnianej skrzyni. – Skarb piratów – to była druga myśl. Skrzynia była otwarta. Lili zajrzała do środka. Ale nie było w niej złota ani srebra, ani innych klejnotów. Było coś dużo bardziej cennego. Bo wiedza przyćmiewa blask złota, a odkrycie wielkiej tajemnicy znaczy więcej niż sto królewskich pierścieni. Solidna warstwa kurzu pokrywała niewielki notes. Wilgoć powykręcała literom brzuszki i ogonki napisane niebieskim atramentem, a w niektórych miejscach całe akapity pozamieniała w tłuste jeziora plam. Pismo było ładne, choć trochę niezdarne. – Raczej dziecka niż dorosłego – snuła domysły detektyw Lili. – Raczej dziewczyny niż chłopaka – dobrze wiedziała, jak koledzy z klasy potrafią bazgrolić. Jeśli to nie szkolny zeszyt, to co? Lili nie miała wątpliwości. To pamiętnik. Przy każdym wpisie widniała data. – Ciekawe, co zdarzyło się w Wigilię – pomyślała. I... zrobiło jej się wstyd. Bo, czy to ładnie czytać cudze pamiętniki? – Pamiętniki nieznajomych wolno czytać – stwierdziła. I kartkowała notes, wypatrując cyfr 24.12. VI „Choinka już się świeci. Cukierki już wiszą. I wszystko pachnie tak... sama nie wiem, tak świątecznie. Dziś podczas Wigilii usiądzie z nami gość specjalny. To mój kolega z sąsiedztwa Zygmuś. Wszyscy współczujemy Zygmusiowi, bo rodzice Zygmusia zmarli. Może to nie będą najsmutniejsze święta w jego życiu?... Dlatego właśnie spędzi je z nami, żeby nie był smutny. Tata był latarnikiem. Czasem odwiedzaliśmy go po szkole... Kończę, bo mama goni mnie do kuchni” – Lidka zamknęła prędko notes. Jej myśli grały w berka. Otworzyła zeszyt raz jeszcze. Na pierwszej stronie. I w jednej sekundzie zrobiło jej się gorąco. Przeczytała imię i nazwisko swojej babci. I dopisek: „Mam 8 lat”. – To tyle, co ja teraz – pomyślała. Lili mocno przytuliła pamiętnik, jak nieraz tuliła się do swojej babci. Pan Zygmunt stał w drzwiach. – Musimy iść, tata czeka – sapnął. – Mogę zatrzymać pamiętnik? To mojej babci – poprosiła cicho. – Zatrzymaj go – rozpromienił się latarnik. – Wychowałem się z twoją babcią na jednym podwórku. Do dziś jesteśmy sąsiadami. A ten pamiętnik... całkiem o nim zapomniałem. Przeleżał w tej skrzyni chyba z pięćdziesiąt lat. – To pan nie mieszka w latarni? – zdziwiła się Lidka. Tym razem latarnik zaśmiał się szczerze. – Przypominasz mi twoją babcię, gdy miała tyle lat, co ty – zawiesił wzrok na skrzyni. – No, ale idźmy. Czas na nas. W domu czeka na mnie Lisek – powiedział. Widząc zdziwienie na twarzy Lili, dodał: – Nie taki lisek, jak myślisz, tylko mały kundelek. – Ma pan tylko Liska? – spytała nieśmiało ośmiolatka. I w tej samej chwili do środka wpadły Daria z Lucynką. – Tutaj jesteś! Jedziemy! – Choinka się świeci. Cukierki wiszą. I wszystko pachnie tak... świątecznie – powiedziała głośno Lidka, gdy babcia witała spóźnialskich. – Niczego się nie domyśla – pomyślała wnuczka i wybiegła przed dom. Trochę zdenerwowała mamę, ale po chwili była już z powrotem. Wszyscy zamilkli. Lidka ciągnęła za rękę pana w kapitańskiej czapce. – Mamy jedno wolne miejsce przy stole? – dziewczynka uśmiechnęła się szeroko. – Zobaczysz, babciu, będzie tak, jak wtedy! – szepnęła Lili. – Kiedy? – Wszystko ci opowiem. I coś ci przeczytam... Nikt nie zauważył, że Wojtuś właśnie postawił swój pierwszy, drugi, a potem trzeci krok. Potem już poszło z górki. Podreptał aż do choinki. „Bęc!” – największą bombkę zamienił w drobny mak. Wszyscy bili brawo. I tylko Wojtuś pomyślał, że to za „bęc”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.