nasze media Mały Gość 12/2024
dodane 25.04.2013 23:32

Dobra Nowina o roczarowaniu

Chcę napisać trochę o lęku towarzyszącym relacji dwojga ludzi, którzy poznają się, spotykają, po prostu „mają się ku sobie”. Chodzi mi o tutaj o pewną nierozerwalnie związaną z tym zjawiskiem obawę. Zawierają się w niej uczucia niepewności, strachu, poczucie nieodwzajemnienia. Wątpliwości dotyczą pytań: Czy to wszystko ma sens? Czy to ten, ta? Czy nie angażuję się na próżno? Natomiast lęk odnosi się do potencjalnego zranienia i rozczarowania. Co do braku wzajemności, mam tu na myśli sytuację, kiedy jedna ze stron wykazuje więcej aktywności od drugiej, bardziej jej „zależy” , czyli tą wzajemność określiłbym jako odczuwanie na podobnym poziomie.Tak więc, znajdujemy się w samym środku owej rozwijającej się i dynamicznej relacji między dwojgiem zainteresowanych sobą ludzi. Wszystko pięknie, wszystko wspaniale, ale jest jedno małe „coś”, które mąci błogi spokój..

. Właśnie ta cała przywoływana przed chwilą obawa, w której skupiają się różne uczucia. Sam miewałem z tym niemały problem. Otóż, kiedy kogoś poznawałem, coraz bardziej się angażowałem, miałem poczucie, że więcej stracę, jeśli się okaże, że to nie to. I myślałem sobie: „A jeśli całe to moje staranie, rozmowy, spotkania, inicjatywa pójdą na marne?” To mnie hamowało i doprowadzało do życia w ciągłym niepokoju. Nie pozwalało skoncentrować się na fakcie poznawania drugiego człowieka, tylko prowadziło do interesowania się bardziej sobą i próbą zaasekurowania swojej osoby przed porażką. Ale jak wspomniałem na wstępie, otrzymałem Boże światło, które przyjąłem właśnie do tej opisywanej przeze mnie okoliczności. W Ewangelii świętego Mateusza (25, 40) Jezus mówi: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili". To była dla mnie rewolucja w myśleniu. „Wszystko”, a zatem także moje starania! Poczułem wówczas ogromny, głęboki pokój. Uświadomiłem sobie, że cokolwiek zrobię – ile wykażę inicjatywy, zaangażowania, ile bym się nie starał, to wszystko i tak jest kierowane bezpośrednio i w pierwszym rzędzie do Boga, dopiero potem do innych, w tym przypadku dziewczyny. Stwierdziłem, że nie muszę się już martwić, czy „coś z tego będzie”, czy moje wysiłki nie pójdą na marne. Bo nagle pojąłem, że one są dostrzegane i akceptowane na każdym etapie, że przez nie kocham Boga, że to do Niego je kieruję. Zatem nie będę się już dłużej bał, że stracę jakąś relację, to, w co wkładam samego siebie, swoje serce. Przecież Pan widzi i błogosławi. Ta myśl pozwoliła mi odetchnąć, żyć w całkowitej wolności, spokoju. Mogłem przez to jeszcze bardziej być sobą i bez lęku dalej się angażować i rozwijać. Czyż nie przychodzą do nas często wątpliwości: Czy nie robię tego na marne? Co z tego będę miał? A jeśli zostanę bez niczego, zraniony i zapomniany? Pismo Święte poucza nas także w tej kwestii. Liczy się każdy najmniejszy gest dobroci skierowany do bliźnich, na tym polega prawdziwa miłość.
Stwórca często zachęca nas do osobistego przyjmowania Dobrej Nowiny o naszym życiu… w naszym życiu. Ewangelia rozkwita także w tzw. relacji damsko-męskiej, do jakich wniosków ja doszedłem. :) Wiem, że lęki, które opisałem są naturalne i niełatwo je ot tak od siebie oddalić. Wierzę jednak, że z Bożą pomocą, można opanować swoje namiętności, które często niemało mieszają. Można spojrzeć z innej strony na przeżywaną przez nas historię, ujrzeć w niej „ducha”. I tego właśnie, tej Bożej perspektywy życzę sobie i każdemu.

Kamil Urbański

Zadaj pytanie:

korepetycje@malygosc.pl

 

 


 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..