Dla piłkarzy są jak ojciec... lub dziadek. Bez rad trenera nawet najlepsi strzelcy na boisku byliby bezradni.
Trener piłkarski jest jak dyrygent. I w tym porównaniu nie ma przesady. Stoi przy bocznej linii boiska, prowadząc swoją orkiestrę: jedenastu zawodników. Biegają według jego wskazówek. Mogłoby się wydawać, że trener nie ma wielkiego wpływu na wynik meczu, ale to nieprawda.
Trenerzy nieraz jedną zmianą zawodnika lub przesunięciem gracza na przykład z pomocy do ataku odmieniali losy spotkania. A w przerwie meczu wystarczy czasem kilka słów „szefa”, by zespół znów grał dobrze. Ci najwięksi „szefowie” są tak samo popularni jak ich najwięksi piłkarze.
Tyle jest stylów pracy trenerskiej, ilu trenerów. Jedni podczas meczu zachowują kamienną twarz. Potrafią opanować emocje. Skupiają się na taktyce, rozgrywają mecz w głowie. Ale takich jest niewielu. Większość przeżywa wydarzenia z boiska bardziej od piłkarzy. Podskakują, krzyczą, a nawet uderzają pięścią w swoją budkę. Każdy jest inny, co widać też po stroju. Dres klubowy, dżinsy i sweter, elegancki garnitur i krawat...
Dawno temu zawodników FC Liverpool trenował Bill Shankly. Do historii przeszły nie tylko jego zwycięstwa, ale i słowa: „Zespół piłkarski jest jak fortepian. Potrzebujesz ośmiu ludzi, żeby go nieśli, i trzech, którzy potrafią grać”.
Dziś niewielu podpisałoby się pod taką wypowiedzią. Piątka opisanych poniżej trenerów ceni wszystkich swoich zawodników. Łączą ich też rozgrywki Ligi Mistrzów. I to, że każda drużyna chciałaby jednego z nich mieć za swoimi sterami czy raczej... przy pulpicie dyrygenckim. Bo to prawdziwi wirtuozi boiska.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.