Jeżeli zrobi się coś bezwstydnego samemu, ale szczerze się żałuje, dużo się modli i już od dawna się tego nie robi, to można liczyć na niebo?
Zapewniam, możesz liczyć na niebo! Wiesz, dlaczego? Bo Bóg kocha grzesznika. To prawdziwa Dobra Nowina!
Czy wiesz, że pisząc w popłochu swego maila nieświadomie dotknąłeś niezwykle ważnego problemu, z którym borykają się miliony? Harują od rana do wieczora zaliczając kolejne dobre uczynki, chcą... zapracować na niebo. A na niebo nie można sobie zapracować. Nie bo jest darem od Boga. Nie możemy zasłużyć na niebo pobożną harówką, godzinami modlitw a nawet biczowaniem się po lekcjach.
Od dzieciństwa słyszymy w kościele o tym, że mamy być dobrzy. A potem, po powrocie do domów dopowiadamy sobie już sami: „mam być dobry po to, żeby... zasłużyć na niebo”. A to już kompletna paranoja.
W 1785 roku ukazała się powieść „Niezwykłe przygody Barona Münchhausena”. Opowiadała o żołnierzu, który przeżywał mnóstwo fantastycznych przygód. W jednej z nich wpadł po uszy w grzęzawisko i zaczął tonąć. Co zrobił? Chwycił się mocno za czuprynę i sam siebie wyciągnął z bagna!
Drogi M! Chrześcijanie nie mają nic z barona Münchhausena. Nie wyciągną się sami z bagna (czytaj: z kłopotów), w którym ugrzęźli. Mają na szczęście ratownika – Jezusa Chrystusa. To On, umierając na krzyżu, wyciągnął nas z błota i otworzył dla nas niebo.
Taki duszek Zosi Samosi drzemie w każdym z nas. Chcemy być samowystarczalni i megamocni, by zasłużyć na miłość.
– Zbawienie – podpowiada jezuita o. Wojciech Ziółek – to jest coś, co się nam trafiło jak ślepej kurze ziarno. Przecież my przed Bogiem nie mamy żadnych innych argumentów poza tym, że On nas, nie wiadomo dlaczego, pokochał.
To trochę tak, jak w kawale, który słyszałem przed laty. Nie zaczyna się od słów „przychodzi baba do lekarza” z prostego powodu: baba umarła. Stanęła przed wrotami nieba. Zatrzymuje ją św. Piotr.
– Pani dokąd? – pyta.
– Do nieba! – odpowiada baba.
– Zaraz, zaraz, to nie takie proste. Najpierw trzeba uzbierać cztery tysiące punktów. Proszę opowiedzieć coś o swym życiu.
– Odmawiałam różaniec – odpowiada kobiecina. \
– No dobrze, pół punktu...
– Ile??? – Pół punktu, dobrze pani słyszy!
– Prenumerowałam „Małego Gościa”.
– Pół punktu...
– Chodziłam na roraty.
– Jeden punkt.
Po godzinnej walce wycieńczona baba zgromadziła dwadzieścia pięć punktów.
– No cóż, nie zmieściła się pani w limicie – oznajmia św. Piotr.
– Jezu ratuj!!! – woła zdesperowana kobieta.
– Brawo! Cztery tysiące punktów. Tędy proszę...
Bóg wie, co w nas naprawdę siedzi. Pamięta – jak woła psalmista – „że jesteśmy prochem”. Ale na szczęście nie jest księgowym – nie prowadzi księgi naszych grzechów.
M. napisałeś, że „szczerze żałujesz”. To dobrze. Najsprytniejszą sztuczką szatana jest to, że wpycha nas – po grzechu – w rozpacz. Zaczynamy szlochać nad sobą, rozdrapywać rany, wpadać w zniechęcenie. A to – wierz mi! – gorsze od samego grzechu. Przestajemy ufać Bożemu miłosierdziu, czym, jak opowiadał Jezus Faustynie, najbardziej ranimy serce Boga.
Możesz liczyć na niebo. Jezus przygotowuje Ci miejsce w Królestwie. Głowa do góry!
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.