Króla od dawna nie ma, ale w ogrodach Wersalu nadal pracuje oficjalnie królewski łapacz kretów. Zadanie od ponad kilku wieków jest to samo: krecie kopce nie mogą psuć słynnych ogrodów rezydencji króla Słońce.
"Może to brzmi śmiesznie, ale to poważna praca" - twierdzi 36-letni Jerome Dormion, ostatni z ponad 330-letniej "dynastii" łapaczy kretów w ogrodach odwiedzanych co rok przez 6 mln ludzi.
Na trawnikach, kwaterach kwiatowych i w alejkach ogrodów Andre Le Notre'a, twórcy barokowej szkoły ogrodu francuskiego, nie może być krecich kopców. Zwłaszcza że Wersal odwiedzają dygnitarze.
Dormion, który pracował jako zwykły ogrodnik, zanim zauważył rynkową niszę dla kretołapów, ma w Wersalu pod opieką 800 hektarów, na których prócz ogrodów znajdują się fontanny, oranżeria i wioska królowej (Hameau de la Reine), wybudowana na życzenie Marii Antoniny w stylu ogrodów angielskich.
"Znają mnie jako królewskiego kretołapa, ponieważ Wersal nadal jest pałacem - mówi z humorem Dormion. - Króla nie ma, ale krety wciąż tam są, całe masy kretów". "I to dobrze, bo mam pracę" - dodaje.
Wersalskie ogrody są prawdziwą wylęgarnią kretów, ponieważ rezydencja leży za miastem, 12 kilometrów od Paryża. Rozprawa z kretami w miejskich ogrodach jest o wiele łatwiejsza, a do zespołu ogrodowego w Wersalu krety przenikają z zewnątrz.
Podziemną krecią robotę znaczą pokaźne kopce, w których Dormion zastawia archaicznie wyglądające pułapki. Przedtem próbował krety truć, ale okazało się, że wynalezione w XVII wieku pułapki są skuteczniejsze. No i stosując je, dochowuje wierności tradycji.
Krety mogą poszczycić się bardzo wiekowym rodowodem - żyły w Europie już 40 mln lat temu. Krótkowzroczne, niemal głuche, przetrwały, choć mogą umrzeć w rezultacie stresu, jeśli za długo będą na powierzchni, poza swymi bezpiecznymi podziemnymi korytarzami.
Według zoologów zawdzięczają ten sukces spadkowi liczebności swoich naturalnych wrogów - kotów i łasic. Dlatego krecia populacja jest w rozkwicie. Jeden tylko kret może w ciągu dnia zrobić 30 kopców, co pomnożone przez kilka kretów i tygodni sprawi, że rozległe posiadłości pokryją się jak wysypką kopczykami ziemi.
Pierwszego kretołapa zatrudnił Ludwik XIV (1638-1715) po przeprowadzce dworu królewskiego do Wersalu w 1682 roku.
"Wersal był największym symbolem Francji. Wyobraźcie sobie, czy po tych wszystkich sumach, jakie Ludwik wydał na ogrody, mógł pozwolić, żeby zrujnowały je krety? - mówi naczelny ogrodnik Wersalu Alan Baraton.
Łapacz kretów był niezbędny. Otrzymał nawet własną małą rezydencję na terenie parku. Od XVII wieku posadę dziedziczyła rodzina Liard, aż do 1812 roku, kiedy na dalszą sukcesję nie zgodził się Napoleon Bonaparte.
"Ostatni Liard kretołap wolał się bawić i rezydencję zmienił w kabaret i burdel - opowiada Baraton. - Któregoś dnia Napoleon przechadzał się po ogrodach, a tu nagle podbiega do niego prostytutka z propozycją. Kretołapa natychmiast wyrzucono i taki był koniec jego rezydowania" w ogrodach.
Dobry kretołap może nawet uratować życie. W 1702 roku król Anglii Wilhelm III Orański zmarł w rezultacie obrażeń i dalszych komplikacji po upadku z konia, który potknął się na krecim kopcu. "Gdyby król bardziej dbał o utrzymanie trawników, nie zmarłby w wieku 52 lat - uważa Baraton. Na Wilhelmie III wygasła linii książąt wywodząca się od namiestnika Niderlandów Wilhelma I Orańskiego.
Kretów nie lekceważy oczywiście i Dormion. "Są niezwykle sprytne. Dlatego większość ogrodników nie potrafi sobie z nimi poradzić. Z najsprytniejszym walczyłem aż trzy miesiące, zastawiając pułapki. W końcu się rozleniwił i wpadł" - mówi. Dla królewskiego kretołapa była to chwila triumfu i powód do zawodowej dumy.
Dormion podkreśla, że krety są zwierzętami bardzo wszechstronnymi, a w jego pracy nie brakuje niespodzianek. Jak opowiada, pewnego upalnego dnia stanął jak wryty: w basenie jednej ze słynnych fontann, zaprojektowanych dla króla przez Le Notre'a, kąpieli dla ochłody zażywał sobie kret.