Zapadał zmrok, gdy ojciec Teodor zobaczył na drodze kobrę. Nie mógł uciekać – była zbyt blisko. Stanął jak wkopany w ziemię i patrzył w oczy śmiertelnie jadowitego gada. Mierzyli się tak wzrokiem, aż wąż zdecydował się odejść. – Wtedy naprawdę się bałem – wspomina misjonarz.
Ojciec Teodor Grzyśka przygodę z kobrą przeżył w Ghanie, ale teraz pracuje w Kenii, gdzie przyroda dostarcza ludziom równie mocnych wrażeń. Nieraz miał okazję przekonać się o tym, bo choć mieszka w sporym mieście Eldoret, on i jego dwaj koledzy mają też w swojej „parafii” dziesięć wiosek. Niektóre są oddalone o 30 kilometrów. – Tam nie ma żadnego asfaltu. Jak jest sucho, to spychacz robi drogę, a gdy spadnie deszcz, to zamiast drogi jest maź – opowiada ojciec. Mieszkańcy muszą wtedy czekać na księdza, aż ustaną deszcze. Niezależnie od deszczu, miejscowi muszą uważać na dzikie zwierzęta. Kraj w nie obfituje, ale właściwie żadnego nie można zabijać, bo są pod ochroną. Na przykład za uśmiercenie słonia idzie się na dziesięć lat do więzienia.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.