6 maja 1527 roku to nie był dobry dzień dla Rzymu. Ani w ogóle dla nikogo. To był dzień wielkiego wstydu dla chrześcijan, którzy okazali się dla siebie gorsi, niż dzicy barbarzyńcy.
Zaczęło się od wczesnego rana. Na mury od strony dzielnicy Borgo ruszyły z drabinami tysiące żołnierzy katolickiego cesarza Karola V. Atakowali z ogromnym zapałem, bo wiedzieli, że Rzym nie ma wielu obrońców, jest tam za to mnóstwo rzeczy do zrabowania. Rozległa się wściekła kanonada z dział i lżejszej broni. Do szturmu ruszyli niemieccy lancknechci, szczególnie zawzięci na papieża, bo niedawno porzucili katolicyzm dla nauk Marcina Lutra. Szturm obserwował Karol de Bourbon, dowódca wojsk cesarskich. Stał u podstawy muru, gdy nagle ugodziła go kula wystrzelona z arkebuza. Zmarł natychmiast. W bitewnym zgiełku mało kto się zorientował, że wojsko straciło dowódcę, więc walka trwała.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.